Zobacz

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Wspominki

Wspomnień moc ....
Przychodzą kiedy chcą... I człowiek zaczyna się zastanawiać  jak to się stało , że tyle już za nami... A o przyszłości staram się nie mysleć:/ nadal! 

 Dzień w którym dowiedziałam się , że prawdopodobnie jestem w ciąży nie byl najszczęśliwszym dniem w moim życiu... Byl początkiem ogromnego strachu... I walki o każdy kolejny dzień razem... 
Nie planowałam ,starałam się nie rozglądać za ubrankami...wózkami , kocykami.. Bo życie pokazało mi , że najpiekniejsze plany moga sie zawalic jak domek z kart, w jednej chwili. To co bylo tak piękne i dawało mi szczeście  znika jak bańka mydlana:( 
Płakałam straszliwie , ale przez łzy mowiłam stanowczo , że będę walczyła o tę ciąże z całych sił! 
Dlatego też  postanowilam nikomu o tym nie mówic... Taki przesąd " im mniej ludzi wie , tym Ty bardziej spokojna bedziesz:)" 
Hasło " szpital" nie doprowadzało mnie do płaczu... I nie marudziłam , jedząc kolejny pasztet dopchany morelami (bo tylko to mi pasowało zapachowo),gdzies w przerwie princessa pozyczona od znajomej z łóżka obok... 
Poranne nudności starałam sie dobrze zapamiętac , bo wiedziałam jak bardzo mi ich brakowało po smierci Zosi:/
Lekarze... Robili dobrą robotę... Czały czas sumiennie kontrolowali stan ciąży i każda najmniejsza moja wątpliwość była sprawdzana. Niczym Anioł stał przy mnie mój Lekarz prowadzący. I niczym najwiekszy wrog kazdego dnia powtarzał mi , ze ciąża jest trudna, zagrozona... Liczymy dni , nie tygodnie! Bo w kazdej chwili może się wszystko zmienic:/ Był szczery ...tak bardzo , że wieczorami plakałam w poduszkę zaciskając zęby sama sobie tłumaczyłam , - w szpitalu jesteś bezpieczna! Uda się! Dasz radę... 
I tak  leżąc ....  raz  szpital  - dom, dom - szpital dotrwałam do 27tc...

Urodziła się Antka! 
Nie miałam dla niej nic... Zadnego ubranka, czapeczki, pieluch , butelki... Nic! 
Dwa dni przed jej wyjsciem ze szpitala w mieszkaniu pojawiło się łóżeczko..   Dzięki Szpitalnej Cioci Justynie miałam dla niej kilka miniaturowych slicznych fatałaszków , pajacyki i kombinezon:) ( Justyna  kupila wiekszość pierwszych ubranek dla Tosi❤️) nie miałam głowy , zeby chodzić po sklepach i szukac jak ona sama leżała w szpitalu...
Nie miałam głowy do niczego...
Moj świat zczynał i kończył się  w szpitalu na oddziale wcześniaków... Przy inkubatorze w ktorym leżało moje serce...
Po powrocie do domu byłam tylko ja i ona:) 
 Cieszyłam się , że jest z nami... Ale lęk o nią nie malał...

Za chwilę bedzie miała trzy latka...:) 

A , ja nadal sprawdzam w nocy czy oddycha...  Wpatruje się w nią jak w najpiękniejszy obraz... 

Mimo , iż nie mogłam celebrować ciąży tak jak większość przyszłych mam ,nie dane mi było tulić jej tuż po narodzinach...  I długo dzieliła nas szyba inkubatora..  

Śmiało  mogę powiedzieć , że jest naszym cudem o ktory bedziemy walczyc do konca naszych dni


1 komentarz:

  1. Jak ja Ciebie rozumiem, też przez to przeszłam. Takie emocje, taki ogromny strach. I radość każdego dnia kiedy dziecko jest z nami:)

    OdpowiedzUsuń