Zobacz

środa, 31 maja 2017

Dzien Dziecka

Dzisiaj taki wspanialy dzien! 
Dzien Dziecka🍬🍬🍬

Z calego serca zycze Wam Dzieciaczki Wszystkiego Dobrego🍰🍰🍰

New

Zycie zycie zycie...
Jutro Dzien Dziecka a ja juz mam stresa!Młody będzie pisał egzamin a ja bede to przezywała... jak zwykle z kazdym dzieckiem...
Kto wymyslił role matki... ja pytam! I dlaczego zawsze , ale to zawsze najwiekszy stres przechodzę ja!??? 

A żeby maraton trwal, tak w poniedziałek zakończymy pisanie egzaminów a juz 7 zmienie adres na szpital...

Nie zdajecie sobie sprawy jak ja bardzoooo mocnoooo i z jakim utesknieniem czekam na WAKACJE!!!!!!

A moze macie jakies sprawdzine sposoby na matczyny stres??? 

piątek, 26 maja 2017

Historia ktora przyszła @

Dostaje  od  Was dużo wiadomości...  opowiadacie mi jak to było u Was... w wiekszości mamy:)
A dzisiaj dostałam pieknego meila od Taty...
Czytając płakałam jak dziecko...bonto wszystko jest mi tak bliskie....

Ale sami sprawdzcie...

Prawdziwa historia M.B

Jak zostałem tatą wcześniaka....
Może będzie to tekst bardziej do tatusiów…może mamusiom też da coś do myślenia. Jeśli kogoś porównania będą nudziły to sorry…lajf iż brutal :)…nie piszę o tym jak przechodzić ojcowsko ciążę. Piszę o swojej osobistej historii. A, że lubię sportowe porównania to nie będzie to typowa opowieść. Nie mam zamiaru pisać o wynikach badań i jak przebiegała ciąża. Nie było łatwo i nie była to ciąża książkowa. Ten tekst ma być o czym innym. ……… Będzie dość długo, bo to historia dwuwarstwowa...sportowourodzinowa. Nie przejmujcie się lekkim chaosem w tym moim pisaniu…jest to celowe…bo te historie naprawdę się przenikają. Historia o finale z dogrywką…I tu stres i tu stres. Była połowa roku 2016…tak wyczekiwanego przez wszystkich...kibiców…a tatusiów kibiców to w szczególności  :)
To miał być szczególny turniej. Turniej gdzie narodzić się miała „nowa jakość”. Jak tak teraz to piszę to na te podwójne narodziny powinienem był wpaść gdzieś około końca Adwentu 2015. To wtedy zaczęła się moja, nasza droga na najważniejszy turniej w życiu. Drugi raz. Pierwszą zakończyły głupie błędy ludzi-dziecko urodzone martwe...nie wychodzimy z grupy. Łzy, zawód, płacz. Nawet nadzieja umarła. Łzy, zawód, płacz. Wtedy. Nie ma nic...budujemy od początku. Euro 2012 mieliśmy z czapki. Pierwszego syna zabrałem na jeden jedyny mecz...z Grecją. Na otwarcie...był wtedy w brzuchu...6 miesiąc...potem dwa mecze i koniec tamtego turnieju...dla nas także. Teraz sobie myślę że są takie mecze które pozostają w pamięci. Nawet po 40 latach. Mecz na wodzie, finał olimpiady w Barcelonie,.finał ligi mistrzów UM-Bayern. Mecz Polska Portugalia na śląskim…. 

Dla mnie, pasjonata piłki nożnej, turniej Euro 2016 miał znaczenie symboliczne...Planowaliśmy go obejrzeć w formie MAMADWAWJEDNYM + JEDEN. Ten JEDEN to ja  :) Pierwotnie miało być tak, że kiedy Polska Reprezentacja kończyłaby turniej we Francji, moje eliminacje do najważniejszej turnieju, polegającego na byciu rodzicem, miały trwać. Finał przewidziany był na koniec sierpnia. Gramy swoje, trening, mecz odnowa, wizyta u lekarza, kolejny miesiąc. Robota szła dobrze i do przodu. Forma rosła i dzidziuś też. Od samego początku reprezentacji Nawałki mimo, że nie od razu było widać jakoś, drużynę tą cechowała jedna rzecz: nastawienie na osiągnięcie sukcesu. I niesłychaną dbałość o nawet najmniejszy detal. Tak samo było z naszą drugą ciążą. Jak pisałem wcześniej pierwszą zakończyły głupie błędy ludzi. Nie ma nic...budujemy od początku, budujemy nie tylko formę fizyczną (moja żona była jedną nogą na tamtym świecie po cięciu cesarskim), ale także nastawienie...NA OSIĄGNIĘCIE SUKCESU. Mimo ogromnej traumy to jedno wtedy było. Kulało, ale było. Tak sobie teraz myślę, że wtedy nasza chęć działania wynikała z potrzeby maksymalnie szybkiego wypełnienia pustki...to tak jak w sporcie: chcesz koniecznie po porażce grać kolejny mecz i w nim wygrać, żeby zapełnić pustkę "po porażce". Turniej we Francji rozpoczął się od planowanego, ale dość ciężkiego zwycięstwa Francji z Rumunią. Zwiastowało to emocje. Potem kolejne mecze...aż wreszcie Polska-Irlandia Północna...niby ogórki ale nie z takimi ogórkami Polska się w przeszłości ośmieszała…kadrę Nawałki przeszłość bolała. Nas nasza - też. Nakazywała respekt. Obejrzeliśmy ten mecz w umiarkowanym spokoju. Milik, trzy punkty, gramy dalej. Tak samo w ciąży...wygrywamy mimo przejściowych kłopotów, które poza nerwami "nie wpłynęły na obraz meczu". Pan doktor prowadzący ciążę pozwolił nawet iść MAMIEDWAWJEDNYM na wesele, tylko zakazał tańczyć. Ot, taka kontrola formy. Jak w kadrze Nawałki: rób co chcesz ale na moich zasadach. Zasadnicze i stanowcze ale mega słuszne. Możesz gadać co chcesz, pieklić się ale jeśli taktyki nie rozumiesz to wylatujesz i ryzykujesz. Wywaleniem z drużyny i poronieniem. Jedyna droga do sukcesu ciąży. Tylko trzeba sobie umieć wybrać dobrego selekcjonera. I, co ważniejsze, chcieć zrozumieć jego filozofię. My to rozumieliśmy. Dwa następne mecze: (tylko) remis z Niemcami i wygrana z Ukrainą to był idealny przykład faktu, że w każdej batalii jest potrzebna pewna stabilizacja. Potwierdzenia stanu faktycznego, wiemy co potrafimy i to gramy. A więc były wizyty u Pana doktora prowadzącego, taktyka ustalana, coraz większy entuzjazm, z emocjami ale stabilnie. Przekonanie, że to nie mogło nie wyjść. Ale też z szacunkiem do sytuacji...przeciwnika.
Krok po kroku. Każdy kolejny problem, wątpliwość była natychmiast wyjaśniana, sprawa rozwiązywana, badanie robione, uraz usuwany. Sztab medyczny pierwsza klasa. Mimo nerwów, wyszliśmy z grupy...dotarłem do ostatniego etapu turnieju...Polska była w kolejnej rundzie EURO a ja - w trzecim trymestrze turnieju życia. Turnieju który nie mógł nie wyjść. To trochę tak jak z oświadczynami...Panowie, którzy oświadczali się swoim przyszłym żonom...powiedzcie sami...niby się idzie na pewniaka, ale głupio taki mecz przegrać. Tak samo było ze mną. Musiało się udać ale stres i strach był. Tuż przed meczem ze Szwajcarią żona poszła do szpitala. Lekarz prowadzący zdecydował, że z racji tego, że pierwsza ciąża zakończyła się cięciem to nie można było doprowadzić do skurczów. Kolejna analogia: niby reprezentacja gra swoje, awansuje w rankingach, zdobywa doświadczenie ale jakiś stres związany z nieudanymi turniejami w przeszłości z tyłu głowy był. Nie jest łatwo się z tej historii nie tyle otrząsnąć co o niej zapomnieć. Wraca wszystko w najważniejszych momentach. Działasz, pamiętasz o przeszłości i przez to zdobywasz doświadczenie. Mobilizujesz się stukrotnie bardziej, żeby uniknąć starych błędów. Tak samo było u nas. Trzeba było robić wszystko, dmuchać na zimne żeby niepowodzenia przeszłości się nie powtórzyły. U nas też: żeby wyeliminować najmniejsze nawet zagrożenie, nasz trener-lekarz prowadzący zdecydował, że możliwe jest nawet położenie przyszłej mamy do szpitala nawet na miesiąc i czekać. W myśl zasady, że żaden trening nie daje tyle co mecz, żaden pobyt w domu nie jest tak bezpieczny jak pobyt w szpitalu. Proste i logiczne. Decydujące rozgrywki były coraz bliżej i trzeba było zachować maksimum koncentracji będąc "pod grą" (= czynnie w grze uczestniczyć). Nie cieszyć się sukcesem który i tak miał nadejść tylko robić wszystko żeby ten sukces osiągnąć. Kadra Polski koncentrowała się na czekającym ją meczu ze Szwajcarią a my planowaliśmy wizytę u lekarza prowadzącego, na której to wizycie miało się okazać czy idziemy oczekiwać na poród już czy jeszcze czekamy. Było wszak dwa i pół miesiąca do terminu meczu finałowego. Okazało się, że należy zorganizować szpitalne zgrupowanie już teraz gdyż-głównie aby nie dopuścić do skurczów-tak zdecydował trener prowadzący. Całe szczęście, że moja żona była na takie zgrupowanie gotowa...z resztą ja też bo nikt mi nie powie, że jak ciężarna kobieta idzie czekać na poród w szpitalu to to jest ciężkie tylko dla niej. Nie...jak drużyna to drużyna, niedogodności znosimy razem. Nie ma, że boli. Obrońca też może grać w ataku, tak jak Łukasz Piszczek w meczu z Czarnogórą....taka dygresja  :)...Ok. Jak koszary to koszary. Gramy dalej. Codzienne treningi, badania, ktg, usg...działania były nakierowane na zasadę, że każdy następny mecz jest najważniejszy i każdy dzień przybliża nas do terminu porodu. Nawet jeśli do rozwiązania miało dojść wcześniej, to było już po 28 tygodniu ciąży i zagrożenie było jakby mniejsze. Tak samo kadra...nawet jeśli by odpadła ze Szwajcarią to i tak sukces byłby życiowy bo z grupy na Euro jeszcze Polska nie wyszła. Decyzja po wizycie u lekarza prowadzącego była taka, że jedziemy do szpitala czekać na poród. Mecz ze Szwajcarią mieliśmy obejrzeć osobno, żona DWAJEDNYM w szpitalu, ja u rodziców...tak też się stało. Prowadzenie, remis, rzuty karne...po każdym niesamowita radość...jak mi potem żona mówiła, panie leżące z nią w szpitalu także krzyczały...bynajmniej nie z bólu  :). Awans...i kolejny dzień bliżej porodu...emocje rosną...świadomość tego co się działo również...tak wtedy myślałem. Kolejne kilka dni minęły spokojnie, głównie przez upały trochę wszyscy tracili cierpliwość i wdarł się lekki chaos. Ale kontrolowany. Tak samo jak na boisku, gdy gra się ważne spotkanie w 30 kilkustopniowym upale trzeba zachować koncentrację, uważać nawet na to co się mówi...bo jednym słowem można pobudzić zespół do lepszej gry. Ale także zmotywować przeciwnika. Koncentracja koncentracja koncentracja. Pamiętam dzień 29 czerwca 2016 kiedy koncentracji zabrakło i o mało nie skończył się turniej. Po pracy pojechałem do żony, jak zwykle. Upał ponad 30 stopni, siedzimy w parku i nagle ja, przyszły tatuś, kapitan tej drużyny wypalił ni z gruchy ni z pietruchy do bardzo aktywnego w tym momencie brzuszka: WYSZEDŁ BYŚ JUŻ. No idiota...To tak jakby prowadzić cały mecz i dać się sprowokować do rzutu karnego w ostatniej minucie meczu. Tytuł frajera roku przyznany bez konkursu. Czasami na boisku coś się robi, a potem próby się żałuje, dostrzegając ewentualne konsekwencje o których w chwili danej nawet się nie myśli. Koncentrujemy się na zadaniu a nie na skutkach. Jakiś faul na pograniczu pola karnego, kungfu Pazdan w meczu z Irlandią w eliminacjach do Euro (panie zapytają mężów ). O konsekwencjach się nie myśli sądząc, że to co się robi to element gry. Po tych słowach WYSZEDŁ BYŚ JUŻ pojechałem do domu. Padnięty, zmęczony po całym dniu, z przekonaniem że finał blisko. Nie wiedziałem jak blisko. Okazało się, że jeszcze tego samego dnia mojej żonie odszedł czop. Część czopu. Panie wiedzą co to oznacza - do dwóch tygodni następuje poród. Następnego dnia Reprezentacja Polski miała rozegrać najważniejszy mecz od 40 lat czyli od pokonania Brazylii w meczu o 3 miejsce na Mistrzostwach Świata. Do głowy by mi wtedy nie przyszło, że do pełni szczęścia tego dnia zabrakło żeby Fabiański przypominał sobie, że ma też drugi bok. Może obronił by wtedy chociaż jeden karny. Ale po kolei. Pojechałem do pracy na późniejszą godzinę z myślą, że i tak popołudnie w szpitalu będzie a więc przynajmniej się wyśpię. Plan był jeden: zdążyć na wygrany mecz z Portugalią. Ronaldo to pajac i symulator a reszta Portugalii to przeciętnej wartości piłkarze (wymień trzech z sukcesami) więc naprawdę była szansa. Polska ma milion razy lepszego Lewego i w obronie Pazdana (tego od KungFu). Około godziny 8 rano żona dzwoni i informuje, że zapomniała powiadomić mnie poprzedniego dnia, że odeszła pierwsza część czopu. Zdarza się...mojej żonie notorycznie  :) Kiedyś kadra Smudy zapomniała jak się gra w piłkę a teraz moja żona-powiedzieć mnie że praktycznie zaczęła się akcja porodowa. Pikuś. Godzinę później następny telefon: „Przyjeżdżaj do szpitala bo z uwagi na nasze obciążenie położnicze (pierwsze cięcie i naprawę po cięciu.), drugi poród także cięcie i musi się odbyć dzisiaj”. Dodatkowo nasz Pan doktor wymyślił sobie, że idzie na urlop...miesięczny. Zaplanowany, coroczny. W sumie to skąd mógł wiedzieć biedny Pan doktor, że mojemu dziecku znudził się pobyt w ciepłym brzuchu swojej mamy akurat w dniu, kiedy doktor kończył pakować walizki. Ehh ta młodzież  :) Dał żonie wybór: możemy czekać kilka dni, co oznaczało, że cięcie wykona inny lekarz. Ale on sugeruje rozegranie finału już dzisiaj. Bo dalsza gra jest zbyt ryzykowna. Kilka dni więcej i byłoby po finale jeszcze przed finałem. Tym Euro też. Super. Zamiast czekać na skład Polski, miałem czekać na pierwszy krzyk swojego dziecka. Taka zamiana. Do szpitala z Katowic dotarłem przez Sosnowiec z przygodami bo trzeba było zabrać niezbędne rzeczy. A i wyjazd z parkingu troszkę czasu zabrał. Składu jak nie było tak nie ma. Do szpitala dotarłem z zapleczem medycznym. Babcia lekarz...nie dało się wytłumaczyć, że chcę jechać sam. Z resztą nie miałem ochoty ani zbytniej siły tłumaczyć. Od tego momentu wiem jak ważna jest obecność sztabu medycznego w zespole sportowym. W szpitalu spotkałem żonę jeszcze w wersji DWA W JEDNYM. Składu Polski nie było ale chyba na Łączy nas piłka jakieś prognozy można było przeczytać. Bardzo mi to wtedy pomagało i szczerze wam powiem, że myślałem pół na pół: o porodzie i o meczu.  :) Była godzina 13...do najważniejszej próby ukochanej drużyny kilka godzin, a mnie przyszło rozgrywać przedwczesny finał mojego turnieju. Musiałem wygrać...inaczej NIE MOGŁEM NIE WYGRAĆ. Jak w każdym ważnym meczu masa emocji, jak w każdym ważnym meczu gdy sędzia nie wie co zrobić na przykład po faulu w polu karnym w 90 minucie...wtedy zapada cisza...taką ciszę pamiętam czekając na pierwszy krzyk. Przejmująca niepewność, strach, irytacja, złość...kurwa przecież faul był...i nagle gwizdek...rzut karny...i nagle krzyk...jakby niepewny bo decyzja o karnym to jeszcze nie bramka ale jednak...zwłaszcza gdy widzi się tylko górę głowy dziecka i zaraz potem słyszy jego płacz...niesamowita radość ale także niepewność...bo bramka ma dwa słupki i poprzeczkę a ta piłka lubi się czasami odbić zamiast wpaść...wcześniak 32 tydzień...podbiegasz do pliki...gol...8 apgar...dla takiego dziecka to jak wygrany finał...Składu nadal nie ma...ważne było, że Pazdan zagra...
Swój finał wygrałem...Adaś...Adam...jak selekcjoner...ZWYCIĘZCA...Polska też prowadziła...Lewy...ten dzień do końca życia będzie mi się kojarzył z krzykiem i płaczem  :)...najpierw dziecka, potem CAŁEGO OSIEDLA gdy RL9 trafiał na 1:0...WYGRAŁEM...potem były łzy po porażce Polski., bo mecz był do wygrania.
Co prawda mój finał był wygrany trochę po dogrywce bo mój synek spędził dwa miesiące na oiom-ie ale filozofia tego oddziału jest taka, że trzyma się tam dzieci do dnia porodu…
I tak oto w sportowy sposób zostałem tatą wcześniaka...WYGRAŁEM...i do tej pory WYGRYWA-MY. A co się działo w "dogrywce" to materiał na kolejny post.
I tylko szkoda Jakuba Błaszczykowskiego...

DOGRYWKA

No to dogrywka…gram nadal….gram-y…MAMADWAWJEDNYM już w wersji MAMA PLUS JEDEN…są okresy czasu gry, że gra się przeciętnie albo słabo a mimo to się wygrywa...źle jest w tedy gdy z każdą minuta gry nie stajesz się 5, 10 procent lepszy… na szczęście stawaliśmy się lepsi się urodziliśmy z lekką niewydolnością oddechową i 7/8 APGAR to szansa na wygranie finału, a w zasadzie dwumeczu finałowego jest spora, ale trzeba się jeszcze postarać. Może nie być pięknej gry...ale często (zawsze) w dogrywce chodzi o skuteczność...ładna gra już była. Doprowadziła do finału finału...teraz każdy błysk dawał nadzieję, teraz liczył się tylko awans…wyjście do domu. Każdy wynik, badania, każda konsultacja przybliżała do gwizdka kończącego spotkanie…odebrania wypisu. W tamtym momencie było to marzenie największe, trochę paraliżujące. Wychodzisz na boisko, przechodzisz obok trofeum o które toczyć się będzie gra i nagle…nogi jak z waty. Na szczęście byli koledzy na boisku… żona, dziecko w inkubatorze, rodzina…bardzo mi i nam pomagali…najlepsi kibice na świecie…ultrasi :).
Gdy w końcówce ważnego meczu popełnia się taki błąd jak WYSZEDŁ BYŚ JUŻ, to skutkuje to koniecznością rozegrania dodatkowych trzydziestu minut...które czasami trwają kilka miesięcy. Wygrana w regulaminowym czasie gry była prawie w kieszeni…no bo gdyby poród był o czasie, nie byłoby dogrywki. Adaś przyszedł na świat...teraz tylko chodziło o „dowiezienie” prowadzenia w drugim meczu po przegranej w pierwszym; kilka lat wcześniej. A rewanż wygrałem...po rzucie karnym w drugiej połowie, ale wygrałem. Liczy się to co w sieci....albo w inkubatorze...no bo trudno się było spodziewać, że dziecko urodzone w 32 tygodniu będzie od razu piwo piło i w piłkę grało. Tym bardziej, że jedynym obiektem jaki mój syn chciał kopać po urodzeniu był...inkubator. Prał w te plastiki jak Lewy z Portugalią...Ale o tym potem. Dogrywka w moim finale zaczęła się jeszcze przed meczem reprezentacji Polski z Portugalią....składu jeszcze nie było :) Dokładnie o godzinie 13 minut 5, 30 czerwca 2016 r. zawodnik A.B. rozpoczął dogrywkę wspólnie z tatusiem i mamusią…nasza dogrywkę mieliśmy zagrać w składzie MAMA PLUS JEDEN PLUS JEDEN(to ja) z tą tylko różnicą, że trener został jakby odesłany na trybuny i stery przejął nowy...dobra, inny. Nie powiem LEPSZY, powiem INNY. Ale z tą samą filozofią GRY NA SUKCES. Dwa kwadranse...tylko i aż...Dwa miesiące...powiem TYLKO bo szykowałem się nawet na 4. Teraz chodziło o to, żeby strzelić złotego gola w dodatkowym czasem gry...gola dającego zwycięstwo, jak ostatni karny Krychowiaka w poprzednim meczu EURO ze Szwajcarią. Nadal gramy swoje, jak zakładaliśmy, trochę na zmęczeniu…ale graliśmy. Od teraz trzeba było wznieść się na wyżyny...umiejętności...tylko tak można było najpierw wyjść na pozycję…na oddziale intensywnej terapii noworodków...a potem myśleć o realizacji taktyki…i kolejnym golu…wyjściu do domu. Miała w tym pomóc KONCENTRACJA, ODBUDOWA, DOKŁADNOŚĆ. Jeśli ktoś czytał książkę DEKALOG Nawałki, ten wie, że selekcjoner Polskiej reprezentacji ma KOD...Kod Nawałki...KONCENTRACJA, ODBUDOWA, DOKŁADNOŚĆ…bez skojarzeń
politycznych, bardzo proszę. Te trzy filary miały stanowić o postępie w grze...a postęp to sukces. KONCENTRACJA to dokładna analiza stanu dziecka na oddziale, jego zachowania, potrzeb. ODBUDOWA to regeneracja i wzmacnianie zawodnika...a na boisku odbudowa formacji...takie tam elementy taktyki. I wreszcie DOKŁADNOŚĆ to dokładne działanie, analiza i reakcja na każdy „ruch przeciwnika - "wcześniactwa"...
Te trzy elementy gry miały kolosalne znaczenie w czasie naszej dogrywki. Tak sobie myślę, że są one niezbędne także w życiu...koncentrujemy się na dokładności a to pomaga budować czy od-budować. Porównań jest wiele a mnie przychodzi teraz do głowy jedno oczywiste.. mam nadzieję, że nie banalne – zespół...z resztą obojętne jaki to organizm...bramkarz, głowa, obrona, krew, wątroba, żołądek rozegranie, skrzydła, atak...wszystko musi funkcjonować według KOD-u. Każda formacja tej drużyny, organ musi się siebie nawzajem nauczyć...nie działa jeden to reszta też jakby była obok gry. Jeśli skrajni obrońcy nie wesprą w pewnym momencie skrzydłowych to z dobrego rozegrania nici. Ale żeby to było możliwe to obrona…organizmu musi być wystarczająco silna…Jest taka teoria, słuszna z resztą, że każdy zespół buduje się właśnie od obrony. Tak też było z naszła Reprą….najpierw zgrywali się Glik z Pazdanem (tak powstał eliksir o nazwie GLIKANIAN PAZDANU zwany też PAZDANIANEM GLIKANU – mężowie, pomóżcie :) ), dogrywał do nich Jędza na zmianę z Rybusem, Cionkiem i innymi, próbowany był nawet Kapustka (pomocnik). Wszystko po to żeby poznać możliwości poszczególnych elementów układanki…poszczególnych organów w tym organizmie. Tak powstał monolit…obronny Tak samo Adaś…Najpierw system odpornościowy, krew, wątroba, potem inne rzeczy, kolejne formacje, defensywni pomocnicy, środek, pola, atak…miał to szczęście, że miał mu kto podpowiadać zza linii bocznej. Trener działał dobrze a największą jego zasługą było to, że ze szpitala gdzie mój syn się urodził został w parę godzin po porodzie przewieziony N-ką (z pomocą pewnej M. :) ) do innego szpitala gdzie miała się odbyć...dogrywka. Największy szok z którym nie dawałem sobie rady była informacja o transporcie. Nie docierało wtedy do mnie, że kurde, skoro go przewożą to jest na tyle w dobrym stanie, że transport jest możliwy. Wtedy wszystko było możliwe...każdy scenariusz...to tak trochę jakby grać dogrywkę na nowym boisku…sorry, gwizdek po 90 minutach, przerwa…wsiadamy w autokary i jedziemy na inny stadion...wtedy myślałem, że dzieje się coś naprawdę złego, że dziecko przewożą gdzie indziej. Ale taka była konieczność ponieważ oddziale neonatologi i OIOM-ie noworodków nie było miejsca...zdarza się i rzecz normalna tylko ja o tym wtedy nie wiedziałem...SZACUN DLA PANA DOKTORA PROWADZĄCEGO CIĄŻĘ za szybką reakcję :)...początkowo szok..brak miejsca...sędzia dolicza 10 minut a przecież nie było tylu przerw w grze. Jedziemy do innego szpitala gdzie dokończymy rozgrywkę finałową. Powiem Wam, że ta dogrywka wyglądała trochę jak obrona Częstochowy i wyjście z kontrą. Tiki-taka (mężowie – pomóżcie paniom zrozumieć co to tiki-taka. Panie-samosie...odsyłam do wikipedii  :) ). Ot taka kontuzja.. Jak to mówi MAMA WCZEŚNIAKA „synuś raz w życiu posłuchał tatusia i wylądował na dwa miechy w szpitalu. Dogrywka trwa pierwszy szok...fototerapia. Przestraszył mnie widok dziecka które parę godzin wcześniej widziałem w dobrej formie pourodzeniowej a teraz wyglądał jak ufoludek. Cały niebieski – Ruch Chorzów to nie moja bajka więc może stąd strach :) Gdy grasz ważny mecz, czasami wyłącza się logiczne myślenie i przez pewien czas działasz jak w amoku...dostajesz piłkę na nogę…i  walisz w trybuny. Genialne. Tak było wtedy. Kompletnie na początku nie docierały do mnie sygnały, że jest ok i, że to tak ma być...że to leczenie żółtaczki. Niby wiesz co masz grać, niby znasz przeciwnika i wiesz co umiesz...właśnie...tylko niby...presja w meczu potrafi zjeść zespół. Mnie wtedy trochę paraliżowała. Gra się rozwijała szybko...badania, testy, konsultacje. Im dłużej trwała gra tym bardziej dominowały dwa uczucia...zmęczenie...w końcu to dogrywka...i mimo wszystko coraz większa wiara w sukces.
No dobra. Jak się gra zbyt szybko albo na stałym wysokim poziomie to czasami dostaje się zadyszki...a jak się jest wcześniakiem to oznacza to między innymi niewydolność oddechową...rzecz normalna i pospolita. Nawet moja ukochana Barca czasami dostaje takie bęcki jak w Paryżu…0:4. W moim finale do realnego zwycięstwa brakowało jeszcze jednego trafienia. Gramy finał a więc nie ma lekko. Najczęściej wtedy interweniuje trener prowadzący, który potrafi jednym słowem dodać sił, wymusić zmianę. Jakąkolwiek, ale zmianę. Po przegranym pierwszym meczu finałowym...przed laty, rewanżu nie mogłem nawet zremisować. 8 APGAR gwarantowało wygraną w rewanżu ale trzeba było zrobić coś jeszcze. Jakąś różnicę która czasami decyduje o sukcesie. Mieliśmy wszak świetnego trenera doktora i mieliśmy już na świecie Adasia - prowadził na boisku. Graliśmy co potrafiliśmy, taktyka była znana. Potrzebna była iskra, coś co „zrobi różnicę”. Od samego początku 
Cały „turniej” nie był łatwy...a więc i piekielnie był trudny "nawłasneżyczeniedwumeczfinałowy"...wygrany na przewagi, zadecydowały detale. Jak wtedy gdy badanie krwi było w normie ale w dolnej granicy. Koncentracja, Odbudowa. Koncentracja bo trzeba było skupienia i dogłębnej analizy wyników badań a Odbudowa bo te elementy które były poniżej normy trzeba było wyrównać...praca zespołowa...tym trudniejsza, że nie było czasu na żaden trening...odpoczynek...wszystkie zmiany trzeba było wprowadzać w warunkach meczowych…Tu i teraz…gwizdek coraz bliżej. Z jednej strony euforia bo tiki-taka przynosiła efekty na przykład w postaci redukcji mieszanki tlenowej ale zaraz potem w wyniku „ululania” na rękach u tatusia spadek tętna do 80 i saturacji do 60kilku…a potem stwierdzenie pani pielęgniarki, „że on po prostu mocno zasnął…trzeba go obudzić”…pięknie…w piłce nożnej jest takie określenie, że napastnik wsadził obrońcę „na karuzelę”. Dzieje się tak wtedy, gdy na dużej szybkości wbiega się w pole karne i obrońca kryjący nie za bardzo wie co robić. A jak napastnik jest dość zwrotny to jeden balans ciałem wystarczy i karuzela trwa…tak samo robił mój synuś…wydawało, że jest dobrze to była zadyszka (jak na rekach), jak wszyscy drżeli o zdrowie przed przetoczeniem krwi to synuś jak gdyby nigdy nic uśmiechał się i zaczął mieć dobre parametry…karuzela…bierzesz dziecko na ręce PIERWSZY RAZ W ŻYCIU a ono ma cię gdzieś do tego stopnia, że zwyczajnie idzie spać…ty się stary martw (dobrze ci wychodzi) a ja sobie pośpię…obudź mnie na karmienie i nie pozwól tej maszynie piszczeć. W ciężkim meczu bardzo ważne jest odpowiednia regulacja tempa gry....dalej to możliwość oddechu jednej formacji gdy akcję prowadzi inna...środek...skrzydła...na zmianę... twarde łoże w postaci klaty taty się sprawdzało….Ty się tata nie ruszaj bo ja idę spać…gdy jedna formacja nie wykonuje swoich zadań to przejmują je inne części zespołu...obrońcom pomagają defensywni pomocnicy... akcje oskrzydlające robią obrońcy...nawet napastnik potrafi się cofnąć po piłkę. Z czasem to zaczyna funkcjonować i powstają automatyzmy...każde skinienie jest w pełni zrozumiałe, każda akcja powoduje właściwą reakcję... tiki-taka....podanie, podanie, podanie...zdobywamy przewagę...robimy różnicę...Tak też było z nami. Musieliśmy się siebie nauczyć błyskawicznie żeby "zrobić różnicę". Dogrywka to nie cały mecz...tu trzeba było działać bardzo szybko...nie było miejsca na chaos. Podobno jak dziecko czuje bicie serca (a mnie czasami waliło jak młot-matko kochająca, że moje dziecko nie ogłuchło to cud Boski :) ) rodzica to lepiej się rozwija... no to mój syn wtedy rozwijał się naprawdę szybko...ODBUDOWA
Takich momentów było więcej. Przetoczenie krwi...za jakiś czas ponownie a zaraz potem rozpierdzielanie inkubatora…kopał w te barierki tak, że aż „kibice przy stole lekarskim” się podnosili i zastanawiali „o co ta zadyma„.. A, to tylko Adaś…w pewnym momencie zacząłem żartować, że  mający takich „piłkarzy”…matko kochająca, jak on to EURO 2040 jest nasze, prał w ten inkubator…rurka w twarzy a ten kopie. Ci zza stołu w końcu musieli go sprowadzić do pionu…stary tyle na boisku a nie wiesz jak się zachować???...Lewy też dostaje żółte kartki :) ;-)  
Jak w każdym dobrze funkcjonującym zespole, oprócz trenera jest potrzebny także dobry sztab szkoleniowy…lekarz, masażyści, kit-mani, trenerzy poszczególnych formacji…bramkarze-swoich, pomocnicy-swoich, napastnicy-swoich… U nas takim sztabem była MAMA. To mama uczyła jak jeść…a, że w każdym zespole w którym jest jakaś gwiazda, to swoje fochy miała…i swoje pomysły….a to mleko nie takie…a to smoczek….aa i jeszcze porcje….taki celebryta…kurna jak Ronaldo, który potrafi stanąć na środku boiska i patrzeć w trybuny czy go fotografują i dlaczego tak mało osób…pisałem już, że dziada nie lubię, prawda ? 
 KONCENTRACJA
- w końcu bunt załogi….. przerwa w jedzeniu…ale jak tu grac jak sił brak ? Dietę trzeba zmienić...to tak jakby w czasie dogrywki uzupełniać elektrolity raz od trenera a raz od masażysty...gwiazdorek po prostu...przywilej ludzi wielkich :), w końcu Lewandowski jest na bezglutenowej...to czemu Bednarski ma nie być??? Dali inne mleko i już hula….jak tu grać jak nonstop trafiasz w poprzeczkę...ODBUDOWA

Każda ekipa ma taki czas w meczu, że większość zawodników oddycha rękawami.. nie ma siły ani w płucach ani w nogach... pół biedy jeśli jest przed przerwą, wtedy jest szansa na spa...trening dla taty… czyli jak wykąpać wcześniaka…higiena osobista sportowca musi być….. SPA jak się patrzy. DOKŁADNOŚĆ. Bo trzeba być dokładnym na przykład ucząc się chwytać dziecko do kąpieli.. wszystko jest delikatne i trzeba uważać żeby się taki maluch nie „wysmyknął”…taki namydlony …w czasie przerwy w dogrywce też: jak masażysta za mocno naciśnie stopę zawodnika to może dojść do uszkodzenia…a dziecko też się przecież rusza… Kąpiel to łatwa rzecz, ale trzeba wprawy…i… nauka w czasie gry…doświadczenie… i tak w koło wojtek (Szczęsny...i Krycha :) ) czasami myślę, że poczucie humoru mój syn odziedziczył po tych jegomościach :) "ja na koniu jadę" - sprawdzą panie na jutjubie :)...albo robię rodeo rodzicom :) I tak codziennie :)
Minuty i dni mijały…forma i samopoczucie szły w górę.. cały czas prowadziliśmy…poza szpitalem…na trybunach też coraz większa euforia…kiedy koniec…i ciągłe pytania kiedy idziemy do domu  z minuty na minutę coraz większe…i codziennie . Jak już było naprawdę blisko to okazywało się, że coś jeszcze jest delikatnie nie tak…sędzia dolicza dwie minuty w dogrywce …”Turku, kończ ten mecz…kończ, panie sędzio” – (znowu jutjub pomoże )…działo się  I tak do dobrnęliśmy do końca dogrywki...był to prawdziwy misz-masz...kontry, atak pozycyjny...straty...z obu stron…bo i przeciwnik jakby odpuszczał a potem kontratakował, co raz to w nowy sposób…odnowa...cały czas nauka siebie…zdobywanie doświadczenia przez grę...w końcu GWIZDEK... :) TEN PUCHAR JEST NASZ, TEN PUCHAR DO NAS NALEŻY :). WYCHODZIMY !!! Stadion stał i wiwatował  pół oddziału przyszło się pożegnać razem z panią ordynator  a potem pełny dom zaraz po przyjeździe najmłodszego członka rodziny ze szpitala…i można był mówić, że to trochę niebezpieczne dla dziecka…i, że po meczu na murawę nie wolno …Swoją drogą, jeszcze trochę czasu byśmy spędzili w szpitalu i tytuł najstarszego noworodka w historii oddziałów OIOM byłby Adasia :).. idziemy do domu …teraz wywiady po wygranej, konferencje, wizyty w zakładach pracy (DOSŁOWNIE)  cała rodzinka miała mokre oczka przekraczając progi szpitala a potem domu  był sam początek września, chyba nawet pierwszy…września…żartowałem, że dzieci zaczynają szkołę, a Adaś z rodzicami też…szkołę…życia

a już we wrześniu ruszały eliminacje mundialu w Rosji...:)



czwartek, 25 maja 2017

Zamieszanko

Na całego Komunistami jestesmy:) 
Wszystko za nami :) prawie w zapomnienie poszlo...
A dzialoooo sie działoooo....
Dzieci wyleczone, szwy zdjete... Jan stał sie okularnikiem:/ 
A Antosia dla odmiany ma nowy termin przyjęcia do szpitala:/ 
Azzzzz mnie trzesie!!!! Bo jak czlowiek ma nadzieję, ze to już koniec ... że koniec już widac...to jak gromek z nieba  spada szybko tak nam wysiadly nerki:( a w gratisie astma:( 
Nic ... tylko walić glowa w sciane ...

sobota, 6 maja 2017

...

Dzieci pod kontrola wiec zeby biegu nie zwalniac za chwil kilka komunja😉
Proby ,spotkania, stroje.... na sama mysl ze za rok powtoreczka nas czeka dostaje dreszczy.... 
Szal Cial...
I nasze dziecko ukochane pytane przez babcie ciocie i kuzynow 
Jasiu co chcesz dostac na komunie???
Odpowiada
-mopsa:) malego mopsika to chce na komunie dostac:) 

Badz mądry....i spokojny jak pomysly Janka powalaja wszystkie systemy...

Pisalam ze kocham byc mama:)😝