Nie potrafię tak spokojnie mówić o tym co nas spotkało...Nie mogę powstrzymać emocji mówiąc o wcześniactwie...
Może dlatego ,że bardzo dużo spadło na mnie mnie w bardzo krótkim czasie...I jakoś nie mogłam sobie tego wszystkiego pookładać...
Wszystko zaczęło się 19 października... w dniu śmierci Zosi...,pięć miesięcy później przyszło mi się pożegnać z babcią...miesiąc po, zmarła kolejna babcia...
Wszystko działo się tak szybko,że aż za szybko byłam wściekła na cały świat...i żeby nieszczęść mało nie było , to dostałam skierowanie na operację....
Tak...taka właśnie zapadła decyzja...operacja ,a po niej nie ma szans na ciąże... Za dużego wyboru nie miałam... więc podpisałam zgodę...
Na wyznaczony termin stawiłam się.... i usłyszałam ,ze nic z tego!!!!!!!
Bo jestem w ciąży....
Szok!!!!!płacz,strach...Wielki ogromny strach.
Ciąża wysokiego ryzyka...
Ale moja głowa zakodowana była tylko na jedno!
To będzie dziewczynka, a ja zrobię wszystko żeby dotrwać do samego końca.
Wyszło jak wyszło...27tc nie najwspanialej ,ale...lepszy 27 tc niz 20 bo szansa na życie wzrosła o te siedem tygodni.
Czas walki ,to czas w którym siłę czerpałam z powietrza....przysięgam!
Nie wiem jak ja dałam radę,wstawać w nocy i odciągać pokarm...mogłam spać dwie godziny ,wstać i natychmiast jechać do szpitala...Jak o 3 nad ranem moja tęsknota sięgała zenitu ,wsiadałam w auto i jechałam do Antosi.
Nie czułam zmęczenia.
Może to hormony...???
A może porostu to Miłość...:)
Jedno jest pewne ,wszystko jest robione dla tego małego człowieka .
Z postępów i zmian na dobre wolałam się nie cieszyć... bo jak tylko zakodowałam sobie w głowie ,że jest lepiej i mamy jeden krok w przód, to tego samego dnia albo dzień później robiliśmy trzy kroki w tył....
bo bezdech,albo reanimacja, anemia,zapalenie płuc...i tak bez końca...
Jedyna pociecha to waga...czekałam każdego dnia na ważenie Antosi.... zaciskałam kciuki ,żeby tylko waga podskoczyła o kilka dkg....Bo to znak ,że maleńka zdrowieje...
Nasze życie toczyło się między szpitalem a domem...
Dzisiaj wiem ,że takich rodziców jak ja jest dużo...
I każdy z nich walczy tak samo mocno o zdrowie swojego małego dzieciątka...
Nam się udało i dzisiaj Antosia jest z nami...
Lecz ,są też tacy którzy tej wojny nie wygrali....do końca życia będą rodzicami wcześniaka...
Dla nich ślę dużo sił... bo ta walka nie jest łatwa,
dlatego uważam ,iż i takie wcześniactwo trzeba pokazywać.
Bo wcześniak to nie tylko mniejszy bobas... to bardzo często bardzo chore dzieci.