W tym wszystkim jest jeszcze On... Mąż i tata...ten na ktorego krzyczalam i nie raz obwinialam za to ,że Tosia urodzila sie za wczesnie.. Tak tak...nie raz wykrzyczalam mu to... ba malo tego darlam sie ile sil tylko mialam bylam zla!!!Wciekla.... i gigantycznie bezsilna... A jednak on byl przy nas zawsze... i przezywal to tak samo jak ja... nie placzac i nie krzyczac ale jednak... po 20 miesiacach zaczyna mowic o tym co w sobie skrywal... Ocieral moje lzy..pocieszal mnie placzac w srodku i polykajac lzy.....Bo ktos musi byc silny zeby plakac mogl ktos...
Bylam przekonana ,ze faceci czuja inaczej...ze ich nie dotyka to tak jak nas...bo matka, ma wiez z dzieckiem od samego poczatku... Dzisiaj analizuje sobie kazdy dzien ...i dopiero widze, ze to on cieszyl sie do granic mozliwosci kiedy okazalo sie ,ze jestem w ciazy....byl na kazdym badaniu usg... byl w szpitalu kiedy tylko chcialam ...(co prawda nie przywozil moreli na czas....ale byl😈) zajmowal sie cala trojca kiedy ja moglam tylko lezec,lezec i lezec.... stal pod drzwiami sali cięc kiedy rodzila sie nasza coreczka... i powtarza jest mu smutno ,ze to nie on widzial ja jako pierwszy...i ze nie mogl odcinac pepowiny... Ale i tak wozil mnie codziennie do szpitala... i jako jeden z nielicznych tatusiow na oddziale wczesniakow byl Tata Kangurem😊 Pierwsza kąpiel Tosi takze przypadla jemu...i szpitalne karmienie... Potrafil wcisnac w ta mala 40ml... kiedy ja z wielkim trudem wciskalam 20ml...
Dzielny Tata.. tak wazny i nie do zastapienia.. Tomek Dziekuje Ci za to ze byles i jestes😙
Zobacz
sobota, 13 czerwca 2015
29 miesięcy...
Tosia jest z nami juz 29 i 19 dni..to co nas spotkalo ,staram sie juz tylko wspominac...ale sa chwile ze przypadkiem otwieram jeden z wielu folderow ze zdjeciami i zaczynam plakac....To zdjecie zrobilam w dniu kiedy Tosia zamienila respirator na cpap ... z jednej strony cieszylam sie jak dziecko ...a z tej drugiej....mialam gromny ciezar w sobie...Lek...czy ona da sobie rade....😕Boze...jak ja sie balam... w takich chwilach chcialam byc z nia cala dobe... pilnowac jej zeby mnie nie zostawila...bo tego bym napewno juz nie przezyla...
Dzisiaj emocje sa podobne... lzy leca same..Lek mniejszy bo mam ja...i przytulam... Dociera do mnie po raz bilionowy jak bardzooo ja kocham ..💗💗💗Moja Tosia..
Dzisiaj emocje sa podobne... lzy leca same..Lek mniejszy bo mam ja...i przytulam... Dociera do mnie po raz bilionowy jak bardzooo ja kocham ..💗💗💗Moja Tosia..
Taka mala
Taka mala... i taka silna...Czasami patrze na nia i nie miesci mi sie w glowie jak ona dala rade... jak pokonala tyle zlego... Jakntaki okruszek mogl zmienic mnie.... Skad w niej taka sila...??? A ja niby zaprawiona Matka Polka placze kiedy ona dzwiga glowe .. kiedy niewinnie wydobywa z siebie glosik... Godzinami patrze siw na nia usmiecham i robie z siebie durnia tylko po to zeby Ta Malenka Kobieta usmiechnela sie do mnie ..😕a ona dalej nie... hehe
Pierwszy spacer za nami... glowe dzwiga moje Malenstwo... Dostajemy Synagis... z jedzeniem jako tako... ale wciaz mam nadzieje ze to sie poprawi....Za to glowa miekka jak balon...bo jakis wspanialy medyk nie zapisal wit d3... i przepuklina pepkowa sie ukazala... a ja matka...jak zwykle juz trzese sie strachu... bo jak to moglo sie stac ze ja nie dopilnowalam tego ze nie zapytalam lekarza... Nie wiem czyvtylko ja tak mam...czy kazda Mama...ale mam dni ze chce mi sie poprostu plakac... Wydaje mi sie ze wychodzac ze szpitala powinni nam dawac taka instrukcje gdzie bedzie opisane co gdzie i kiedy powinno byc... Ja dostalam nadzieje...ze teraz bedzie juz dobrze... Nikt slowem nie wspomnial o tym ze tygodniami trzeba bedzie czekac w kolejkach do specjalisty.... martwic sie czy wystarczy lekow czy nie do kolejnej wizyty... ze moze tez byc tak ze jeden czegos nie zobaczy a inny powie dlaczego tak poznooo pani przyszla....!??? Jedyne pocieszenie to takie ze mam tylko jednego wczesniaka...i ze to czego sie sama nie naucze to nikt mnie nie nauczy.... i inaczej patrze na te Male Cudenka😉Nie jak na mniejsze dzieci...tylko jak na Wielkich Wojownikow😘
Pierwszy spacer za nami... glowe dzwiga moje Malenstwo... Dostajemy Synagis... z jedzeniem jako tako... ale wciaz mam nadzieje ze to sie poprawi....Za to glowa miekka jak balon...bo jakis wspanialy medyk nie zapisal wit d3... i przepuklina pepkowa sie ukazala... a ja matka...jak zwykle juz trzese sie strachu... bo jak to moglo sie stac ze ja nie dopilnowalam tego ze nie zapytalam lekarza... Nie wiem czyvtylko ja tak mam...czy kazda Mama...ale mam dni ze chce mi sie poprostu plakac... Wydaje mi sie ze wychodzac ze szpitala powinni nam dawac taka instrukcje gdzie bedzie opisane co gdzie i kiedy powinno byc... Ja dostalam nadzieje...ze teraz bedzie juz dobrze... Nikt slowem nie wspomnial o tym ze tygodniami trzeba bedzie czekac w kolejkach do specjalisty.... martwic sie czy wystarczy lekow czy nie do kolejnej wizyty... ze moze tez byc tak ze jeden czegos nie zobaczy a inny powie dlaczego tak poznooo pani przyszla....!??? Jedyne pocieszenie to takie ze mam tylko jednego wczesniaka...i ze to czego sie sama nie naucze to nikt mnie nie nauczy.... i inaczej patrze na te Male Cudenka😉Nie jak na mniejsze dzieci...tylko jak na Wielkich Wojownikow😘
Jest taki czas,ze zycie zaczyna nas przerastac
Jest taki czas,ze zycie zaczyna nas przerastac...ze nie dajemy sobie rady sami ze soba...Z chwila kiedy Tosia wrocila do domu wszystko kreciolo sie wokol niej... A ja stalam sie niewolnikiem zamknietego pokoju i poradni.... Z obawy na infekcje nie pozwalalm dzieciakom wchodzic ot tak do malej pokoju...dodam ze pokoj w ktorym spala Tosia byl zamkniety... a ja jako straznik pilnowalam zeby nie zadzialo sie nic zlego... ponad dwa miesiace musialo uplynac zanim Mala zobaczyla ze mamy kuchnie i inne pomieszczenia... Chowalam ja przed wszystkim...Oczywiscie spacer mialam zaplanowany...ale na maj...Do czasu az pojawil sie zielony katar.... doskonale wiem co to oznacza u tak malego dziecka bo przeciez tak wlasnie zaczynalo sie zapalenie pluc u Olivki... Spakowalam Tosie i pojechalam do naszego lekarza...ktory tak naprawde sprowadzil mnie na ziemie... Po pierwsze opierdzielil mnie za to ze izoluje Toska...po drugie przyznalam sie ,ze nie chodzimy na spacery ...Zdebial! I nakazal mi codziennie min.30min spacerowac... Mala miala zapalenie nosogardla... ktore powraca do nas niestety bardzo czesto😕 Pierwszy spacer byl dla mnie traumatyczny... bo co ja zrobie jak ona bedzie glodna??a jak zmienic pieluche... na mrozie..(luty) ubralam ja jak na syberie... bodziak bluzka rajtki spodenki bluza kombinezon koc koc i nakladka z wozka...dwie czapki rekawiczki... patrzac na nia bylo mi goraco...ale glowa nie pozwalala mi ubrac jej inaczej...Bo jak bedzie jej zimnooo....Pamietam jak dzisiaj... padal smieg z deszczem... a ja lazilam z nia rowne 30 min. Jak jakis czlowiek pojawial sie na horyzoncie uciekalam... bo nie daj Boze chory....😕 Nie wiem czy to juz obsesja ... ale unikalam straszliwie wszystkiego co moglo jej zaszkodzic... Nie wspomne ze zanim poszlam do rodzinnej na wizyte obowiazkowo odwiedzalam poradnie neonatologiczna... zeby miec 100%pewnosci ,ze mala jest zdrowa .... Wizyty kontrolne nie mialy konca... ale widzialam gigantyczny postep....Tosia zaczela dzwigac glowke😊
A dla mnie to byla najwieksza radosc... I ogromna nadzieja ze nie spelnia sie te najgorsze mysli...
Bylysmy nierozlaczne... 😊
A dla mnie to byla najwieksza radosc... I ogromna nadzieja ze nie spelnia sie te najgorsze mysli...
Bylysmy nierozlaczne... 😊
Prawdziwe bycie Rodzicem Wczesniaka
Prawdziwe bycie Rodzicem Wczesniaka zaczyna sie dopiero po wyjsciu ze szpitala...
Tak naprawde nie zdawalam sobie sprawy z tego co oznacza bycie mama wczesniaka...tak tak wiem urodzona 105dni za wczesnie... z niska waga...wylewy i wiele innych dolegliwosci...A w mojej glowie tak naprawde nie bylo tej kontrolki "moze byc zle"... nigdy przenigdy nie pomyslalam o tym ze moja Tosia moze miec np porazenie...albo inna pozostalosc po wczesniactwie...Pielegniarki czesto mowily robiac cos przy niej ,ze nie wiadomo jak to bedzie bo mam chore dziecko... teraz juz wiem o co im chodzilo tak naprawde ...
Pierwsza wizyta u okulisty powalila mnie na lopatki...godzina 8 rano ja w kolejce z malenkim dzieckiem ktore dopiero co wyszlo ze szpitala...dziki tlum w poczekalni... kaszla smarkaja dzieciaki bawiace sie miedzy ludzmi zagladaja co chwilke a to do fotelika a to do mojej torby...ja dzielnie walcze z Tosia na reku...zakryta pielucha zeby przypadkiem mi ktos do niej nie wsadzil nosa.... Za plecami slysze tylko co chwilke...-jaka ona mala.. jaka kruszynka...Ale nikt z tych ludzi nie powie zebym weszla bo szkoda dziecka... siedza zadowoleni calymi rodzinami na krzeselkach w poczekalni.. Chcialo mi sie plakac... balam sie panicznie o to ze zaraz ktos kichnie na mnie i bedziemy musialy wracac do szpitala... Nie wytrzymalam...weszlam do gabinetu i pytam dlaczego musze czekac ponad godzine z dzieckiem ktore juz naprawde duzo przeszlo... i dopiero wyszlo ze szpitala...??!Pani z laski odpowiada ze wszyscy czekaja... Noooo i moja cierpliwosc wlasnie sie skonczyla!
Zaczelam krzyczec...ze ja mam male dziecko a tam czekaja dzieci dwu trzy letnie... Nam moze zaszkodzic kazdy chory czlowiek a inne dzieci sa bardziej odporne!
Pielegniarka z laski nakazala polozyc mi mala w lozeczku ...laskawie mala dostala krople...i czekalam dalej😕po 15 minutach weszlam na badanie ...Tosia wyla a ja z nia... to bylo okropne!wywiniete powieki i gmerajacy w jej oczkach facet.... Przysieglam ze nigdy wiecej nie pojdziemy na takie badania... majac nadzieje ze nie bede musiala...ale sie prziczylam..Slyszac -za 2 tygodnie zapraszam ponownie😨 Dwa dni pozniej mialam pojawic sie na pierwszej dawce synagisu... miesce niczego sobie ... Dzieciecy Szpital Kliniczny ... Czyli dzieci cala masa...!!!Znowu.
Tutaj Pani Doktor widzac nas na poczekalni powiedziala -o nie... nie bedzie Pani czekala.Prosze wejsc z mala. Wizyta trwala tyle co rozebranie i ubranie Tosi czyli chwilke... Pani doktor mega mila jakby byla z innego swiata...
Wizyta u kardiologa audiologa neurologa byla jeszcze przed nami...bo terminy za 4 miesiace...😨
Myslalam ze jak bedziemy w domu to bedzie latwiej... ale nie wiedzialam ze kazda wizyta u specjalisty bedzie mnie tyle kosztowala... Nikt w szpitalu nie mowil mi ze czas oczekiwania na takie wizyty to min.4 mc....ze bede musiala godzinami czekac z dzieckiem na reku w kolejce ktora nie ma konca... ze recepta na lek ktory Tosia musi brac codziennie bedzie tak wielkim problemem...ze zrobienie badan sprawi tyle klopotow... Dzisiaj wiem ,ze bycie rodzicem wczesniaka jest walka o wszystko... i haslo"Wczesniak" ktore ma dzialac nie dziala wogole ..bo znieczulica i zawisc ludzka nie znaja granic....
Tak naprawde nie zdawalam sobie sprawy z tego co oznacza bycie mama wczesniaka...tak tak wiem urodzona 105dni za wczesnie... z niska waga...wylewy i wiele innych dolegliwosci...A w mojej glowie tak naprawde nie bylo tej kontrolki "moze byc zle"... nigdy przenigdy nie pomyslalam o tym ze moja Tosia moze miec np porazenie...albo inna pozostalosc po wczesniactwie...Pielegniarki czesto mowily robiac cos przy niej ,ze nie wiadomo jak to bedzie bo mam chore dziecko... teraz juz wiem o co im chodzilo tak naprawde ...
Pierwsza wizyta u okulisty powalila mnie na lopatki...godzina 8 rano ja w kolejce z malenkim dzieckiem ktore dopiero co wyszlo ze szpitala...dziki tlum w poczekalni... kaszla smarkaja dzieciaki bawiace sie miedzy ludzmi zagladaja co chwilke a to do fotelika a to do mojej torby...ja dzielnie walcze z Tosia na reku...zakryta pielucha zeby przypadkiem mi ktos do niej nie wsadzil nosa.... Za plecami slysze tylko co chwilke...-jaka ona mala.. jaka kruszynka...Ale nikt z tych ludzi nie powie zebym weszla bo szkoda dziecka... siedza zadowoleni calymi rodzinami na krzeselkach w poczekalni.. Chcialo mi sie plakac... balam sie panicznie o to ze zaraz ktos kichnie na mnie i bedziemy musialy wracac do szpitala... Nie wytrzymalam...weszlam do gabinetu i pytam dlaczego musze czekac ponad godzine z dzieckiem ktore juz naprawde duzo przeszlo... i dopiero wyszlo ze szpitala...??!Pani z laski odpowiada ze wszyscy czekaja... Noooo i moja cierpliwosc wlasnie sie skonczyla!
Zaczelam krzyczec...ze ja mam male dziecko a tam czekaja dzieci dwu trzy letnie... Nam moze zaszkodzic kazdy chory czlowiek a inne dzieci sa bardziej odporne!
Pielegniarka z laski nakazala polozyc mi mala w lozeczku ...laskawie mala dostala krople...i czekalam dalej😕po 15 minutach weszlam na badanie ...Tosia wyla a ja z nia... to bylo okropne!wywiniete powieki i gmerajacy w jej oczkach facet.... Przysieglam ze nigdy wiecej nie pojdziemy na takie badania... majac nadzieje ze nie bede musiala...ale sie prziczylam..Slyszac -za 2 tygodnie zapraszam ponownie😨 Dwa dni pozniej mialam pojawic sie na pierwszej dawce synagisu... miesce niczego sobie ... Dzieciecy Szpital Kliniczny ... Czyli dzieci cala masa...!!!Znowu.
Tutaj Pani Doktor widzac nas na poczekalni powiedziala -o nie... nie bedzie Pani czekala.Prosze wejsc z mala. Wizyta trwala tyle co rozebranie i ubranie Tosi czyli chwilke... Pani doktor mega mila jakby byla z innego swiata...
Wizyta u kardiologa audiologa neurologa byla jeszcze przed nami...bo terminy za 4 miesiace...😨
Myslalam ze jak bedziemy w domu to bedzie latwiej... ale nie wiedzialam ze kazda wizyta u specjalisty bedzie mnie tyle kosztowala... Nikt w szpitalu nie mowil mi ze czas oczekiwania na takie wizyty to min.4 mc....ze bede musiala godzinami czekac z dzieckiem na reku w kolejce ktora nie ma konca... ze recepta na lek ktory Tosia musi brac codziennie bedzie tak wielkim problemem...ze zrobienie badan sprawi tyle klopotow... Dzisiaj wiem ,ze bycie rodzicem wczesniaka jest walka o wszystko... i haslo"Wczesniak" ktore ma dzialac nie dziala wogole ..bo znieczulica i zawisc ludzka nie znaja granic....
W domu
Witamy w Domu:) .... Ginela w foteliku...czapka wygladala jak piec rozmiarow za duza... kombinezon jak po starszej siostrze... ale co tam...liczylo sie tylko to ,ze mamy ja juz w domu!:)
Wyjscie ze szpitala bylo tak szybkie,ze wiekszosci personelu nie podziekowalam... z wrazenia.... Tosia nakryta kocami zostala dowieziona do domu.... W domu powital nas nasz piecho... byl tak zaskoczony .... i ciekawy co ja tam mam.. ze biedak spal pod drzwiami.Tosiulka oczywiscie spala.... a ja umieralam ze strachu..bo jak to bedzie!Najbardziej martwilam sie temperatura... Matko!!!zeby mi tylko nie zmarzla...Dzieciaki powitaly Tosiulke w maseczkach... Jas nie mogl sie napatrzec...Olivka byla pod wrazeniem -bo ona taka mala...Mamo. a Gabrys mial lzy w oczach i wydusil z siebie-Nareszcie!!!! Malenka jestes w domu... On chyba najbardziej ze wszystkich dzieci przezywal stan w jakim byla Tosia... bal sie o mnie,tak mi sie wydaje... Bal sie zeby nie pwtorzyla sie historia z 2010r... Dlatego tak emocjonalnie powital Mala. Pierwsza noc to koszmar.... budzik nastawiony na co 3godziny...a ta mala bubka wcale a wcale nie chciala sie budzic na karmienie... takze jedzenie bylo na spiocha... i nie bylo potrzeby zmieniania pieluchy tak czesto jak u starszych dzieci.. Rano nie moglam sie dzwignac z lozka.... Matko Boska...nie tak wyobrazalam sobie bycie mama...hehe glowa mi pekala... jakbym cala noc byla na syto zakrapianej imprezie...A Moje Szczescie tylko spalo i spalo.... Zaczelam sie martwic czy ona napewno nie jest glodna...bo karmienie zajmowalo nam godzine... czasmi i dluzej! A i tak to 40ml nie bylo wypite... Zaczelam wiec czytac...i szukac informacji o niejadkach.... oczywiscie dziewczyny z grupy Wczesniaki nie zawiodly mnie.... Na nie zawsze mozna liczyc😉 I telefon..... telefon ze szpitala... Ze maja dla nas Synagis.😃😃😃
Wyjscie ze szpitala bylo tak szybkie,ze wiekszosci personelu nie podziekowalam... z wrazenia.... Tosia nakryta kocami zostala dowieziona do domu.... W domu powital nas nasz piecho... byl tak zaskoczony .... i ciekawy co ja tam mam.. ze biedak spal pod drzwiami.Tosiulka oczywiscie spala.... a ja umieralam ze strachu..bo jak to bedzie!Najbardziej martwilam sie temperatura... Matko!!!zeby mi tylko nie zmarzla...Dzieciaki powitaly Tosiulke w maseczkach... Jas nie mogl sie napatrzec...Olivka byla pod wrazeniem -bo ona taka mala...Mamo. a Gabrys mial lzy w oczach i wydusil z siebie-Nareszcie!!!! Malenka jestes w domu... On chyba najbardziej ze wszystkich dzieci przezywal stan w jakim byla Tosia... bal sie o mnie,tak mi sie wydaje... Bal sie zeby nie pwtorzyla sie historia z 2010r... Dlatego tak emocjonalnie powital Mala. Pierwsza noc to koszmar.... budzik nastawiony na co 3godziny...a ta mala bubka wcale a wcale nie chciala sie budzic na karmienie... takze jedzenie bylo na spiocha... i nie bylo potrzeby zmieniania pieluchy tak czesto jak u starszych dzieci.. Rano nie moglam sie dzwignac z lozka.... Matko Boska...nie tak wyobrazalam sobie bycie mama...hehe glowa mi pekala... jakbym cala noc byla na syto zakrapianej imprezie...A Moje Szczescie tylko spalo i spalo.... Zaczelam sie martwic czy ona napewno nie jest glodna...bo karmienie zajmowalo nam godzine... czasmi i dluzej! A i tak to 40ml nie bylo wypite... Zaczelam wiec czytac...i szukac informacji o niejadkach.... oczywiscie dziewczyny z grupy Wczesniaki nie zawiodly mnie.... Na nie zawsze mozna liczyc😉 I telefon..... telefon ze szpitala... Ze maja dla nas Synagis.😃😃😃
Nareszcie w domu
Inkubator na lozeczko... :)Zamieniony!!!! Ja w siodmym niebie💕💕💕 Dziewczynka zdrowieje robi sie coraz bardziej "ludzka"😉.
Jest piatek rano... ja jak zwykle wpadlam bladym switem na oddzial... zaczynam karmienie.. nagle niewiedziec dlaczego godzine wczesniej przyszla Ordynator i pyta mnie gdzie ja mam becik...gdzie koce... ??? Ja slyszalam jej pytanie...,ale nie bylam w stanie nic odpowiedziec... Wreszcie doszlam do siebie i odpowiadam...-nie mam becika.. nie mam rozka...-Jak to...??? to jak Antosia do domu ma wracac..???!!!. raz dwa niech Pani zmyka po rzeczy dla malej!!!Wychodzicie do domu!!!! 😨😨😨
Myslalam ze oszaleje z radosci... Tomek zostal z malenka a ja pojechalam spakowac rzezy malej... Nie moglam dac wiary ze to sie dzieje naprawde... Ale dzialo sie..hehe dzialoooo!!!
Pakowalam co popadlo..koc kombinezon ubranka... nie myslac..poprostu ladowalam byle szybciej....
Udalo sie hehe matka na wariackich papierach naladowala cala torbe pierdolek.. W szpitalu oczywiscie okazalo sie ze bodziaki byly trzy a czapek piec...i kazda jak na slonia bo Tosi glowka byla wielkosci wiekszej pomaranczy...
Cieszylam sie przeogromnie...a jednoczesnie balam..bo miedzy Bogiem a prawda to ta mala nie do konca potrafila sama doic...
Balam sie ze nie dam rady,ze nie obudze sie na czas..albo ze nie bede wiedziala jak cos bedzie sie dzialo..
Zalecenia pielegniarki dokladnie zanotowalam na kartce... Pozegnanie ze szpitalem bylo straszne.. Ja lzy w oczach ..pielegniarki lzy w oczch.... zegnajac sie z Antosia mowily tak milo... ze baeda tesknic ze jest ich Krolewna...😢 ohhhh... Niby chcialam juz ja miec w domu ...ale trzeslam sie jak galareta...bo wiedzialalam ze juz nie bede miala za sciana Pani ktora zawsze we wszystkim pomogla...
Zament i pospiech jednym slowem...Emotikon wink
Ale udalo sie!!!! Wlasnie tak z waga 1860g udalo nam sie pozegnac ze szpitalem...💖💖💖I zaczelismy etap nr II...pt.Jestesmy Razem W Domu...😊
Jest piatek rano... ja jak zwykle wpadlam bladym switem na oddzial... zaczynam karmienie.. nagle niewiedziec dlaczego godzine wczesniej przyszla Ordynator i pyta mnie gdzie ja mam becik...gdzie koce... ??? Ja slyszalam jej pytanie...,ale nie bylam w stanie nic odpowiedziec... Wreszcie doszlam do siebie i odpowiadam...-nie mam becika.. nie mam rozka...-Jak to...??? to jak Antosia do domu ma wracac..???!!!. raz dwa niech Pani zmyka po rzeczy dla malej!!!Wychodzicie do domu!!!! 😨😨😨
Myslalam ze oszaleje z radosci... Tomek zostal z malenka a ja pojechalam spakowac rzezy malej... Nie moglam dac wiary ze to sie dzieje naprawde... Ale dzialo sie..hehe dzialoooo!!!
Pakowalam co popadlo..koc kombinezon ubranka... nie myslac..poprostu ladowalam byle szybciej....
Udalo sie hehe matka na wariackich papierach naladowala cala torbe pierdolek.. W szpitalu oczywiscie okazalo sie ze bodziaki byly trzy a czapek piec...i kazda jak na slonia bo Tosi glowka byla wielkosci wiekszej pomaranczy...
Cieszylam sie przeogromnie...a jednoczesnie balam..bo miedzy Bogiem a prawda to ta mala nie do konca potrafila sama doic...
Balam sie ze nie dam rady,ze nie obudze sie na czas..albo ze nie bede wiedziala jak cos bedzie sie dzialo..
Zalecenia pielegniarki dokladnie zanotowalam na kartce... Pozegnanie ze szpitalem bylo straszne.. Ja lzy w oczach ..pielegniarki lzy w oczch.... zegnajac sie z Antosia mowily tak milo... ze baeda tesknic ze jest ich Krolewna...😢 ohhhh... Niby chcialam juz ja miec w domu ...ale trzeslam sie jak galareta...bo wiedzialalam ze juz nie bede miala za sciana Pani ktora zawsze we wszystkim pomogla...
Zament i pospiech jednym slowem...Emotikon wink
Ale udalo sie!!!! Wlasnie tak z waga 1860g udalo nam sie pozegnac ze szpitalem...💖💖💖I zaczelismy etap nr II...pt.Jestesmy Razem W Domu...😊
W oczekiwaniu
szlalo na oddziale i decyzja ordynatorki byla taka ze zostajemy jak najdluzej w zamknietym inkubatorze
Waga sluszna 1730g... oby do 2kg i moze nas wreszcie wypuszcza do domu... Marzylam o tym dniu,a jednoczesnie balam sie tego, ze bede sama.. sam na sam z nia niby taka mala a jednak juz gotowa na to zeby poznac swoj dom... i nas.. w koncu czekalo na nia w domu rodzenstwo i psiak😉
Cztery porody za mna trojka dzieci odchowanych ,a ja tak panicznie sie balam...
Bo co ja zrobie jak bedzie miala bezdech... a jak cos pojdzie nie tak.. Tak tak jestem panikara wiem... 😊
Zaczelam szukac ludzi ktorzy maja wczesniaki... pierwszy pomyal.. FB! I trafilam na grupe WCZESNIAKI... zaczelam czytac wpisy mam..przegladac zdjecia... i chyba sie troche zalamalam... bo wczesniaki sa naprawde rozne...i nie ma jednak regoly kiedy sie urodzi bo znamie wczesniactwa moze miec do konca zycia...
Zawziecie sledzilam losy malej Blanki... ogladalam zdjecia i byla mi tak bliska..chociaz mieszkala dalekoooo od nas... Wspaniala Wojowniczka Blancia!Moja Gwiazdeczka 💗do pary dodalam jeszcze Stasia i Antka Emotikon smilebo jeden urodzil sie 23 wrzesnia a drugi 25:) takze mialam swoich rowiesnikow:)
I przyszedl czas ze moglam juz pochwalic sie ze jestem mama...😊 Wiecie jaka to ulga... miec w sobie chociaz troche ,odrobinke takiego spokoju...
Mala zmieniala sie z dnia na dzien... byla czas ze nie byla podobna do nikogo... taki cudak w wielgasnych ubraniach...Ale kochany nad zycie!
Z niecierpliwoscia czekalam na wtorek (we wtorki dyzurowala szefowa) i wlasnie wtedy zapadaly najwazniesze decyzje...
Waga sluszna 1730g... oby do 2kg i moze nas wreszcie wypuszcza do domu... Marzylam o tym dniu,a jednoczesnie balam sie tego, ze bede sama.. sam na sam z nia niby taka mala a jednak juz gotowa na to zeby poznac swoj dom... i nas.. w koncu czekalo na nia w domu rodzenstwo i psiak😉
Cztery porody za mna trojka dzieci odchowanych ,a ja tak panicznie sie balam...
Bo co ja zrobie jak bedzie miala bezdech... a jak cos pojdzie nie tak.. Tak tak jestem panikara wiem... 😊
Zaczelam szukac ludzi ktorzy maja wczesniaki... pierwszy pomyal.. FB! I trafilam na grupe WCZESNIAKI... zaczelam czytac wpisy mam..przegladac zdjecia... i chyba sie troche zalamalam... bo wczesniaki sa naprawde rozne...i nie ma jednak regoly kiedy sie urodzi bo znamie wczesniactwa moze miec do konca zycia...
Zawziecie sledzilam losy malej Blanki... ogladalam zdjecia i byla mi tak bliska..chociaz mieszkala dalekoooo od nas... Wspaniala Wojowniczka Blancia!Moja Gwiazdeczka 💗do pary dodalam jeszcze Stasia i Antka Emotikon smilebo jeden urodzil sie 23 wrzesnia a drugi 25:) takze mialam swoich rowiesnikow:)
I przyszedl czas ze moglam juz pochwalic sie ze jestem mama...😊 Wiecie jaka to ulga... miec w sobie chociaz troche ,odrobinke takiego spokoju...
Mala zmieniala sie z dnia na dzien... byla czas ze nie byla podobna do nikogo... taki cudak w wielgasnych ubraniach...Ale kochany nad zycie!
Z niecierpliwoscia czekalam na wtorek (we wtorki dyzurowala szefowa) i wlasnie wtedy zapadaly najwazniesze decyzje...
Epidemia
a sytuacja... ale to co dzialo sie w naszym zwiazku niestety ciagnelo mnie w dol...
Nie potrafilam sie dogadac z ojcem Antosi... cala zlosc i wine za to ze urodzila sie wczesniej zwalalam na niego... moze i slusznie bo niestety aniolem nie jest... I chyba jak wiekszosc facetow mial zupelnie inne podejscie do tego co sie dzialo... takie zimne obojetne... Doprowadzalo mnie to do szalu...
I fakt ze sporadycznie jezdzilismy do szpitala razem... kurcze... czulam sie okropnie...jak jakis dziwolong ktory nie dosc ze ma wczesniaka to z mezem nie moze sie dogadac...
Mala zdrowiala z dnia na dzien... i to byla moja sila napedowa...
Zaczelam szykowac powoli mieszkanie na jej przybycie... z bolacym ledwo co zabliznionym szwem mylam okna i zmienialam posciel...pastowalam podlogi i czyscilam kazdy kacik... a w glowie ukladalam sobie plan dzialania... i jak to bedzie jak bedziemy razem.
Z ciekawoscia patrzylam na spacerujace matki podgladalam ich pociechy w wozkach... to uczucie takiej pozytywnej zazdrosci czuje chyba kazda mama😉
Niestety gazometria nie wychodzila najlepiej... koniecznosc ponownej transfuzji wisiala nad nami... przyjelam to bez obaw..bez placzu tak jak za pierwszym razem... Malenka wspaniale zaczela doic smoczek wyprodukowany przez pania pielegniarke z rekawiczki wypchanej wacikiem... taka samorobka byla najlepsza bo te sklepowe byly ogromniaste...i zakrywaly jej polowe buziaka... Nareszcie moglam ja ubrac... najmniejszy bodziak byl tak duzy, ze mala wychodzila z niego gora..😕 ale co tam... wygladala slodko:)
Lekarka zapowiedziala zmiane inkubatora...na lozeczko...
Cala sie trzeslam ,ale cierpliwie czekalam.. bo to kolejny krok w przod..😉😉😉
Nie potrafilam sie dogadac z ojcem Antosi... cala zlosc i wine za to ze urodzila sie wczesniej zwalalam na niego... moze i slusznie bo niestety aniolem nie jest... I chyba jak wiekszosc facetow mial zupelnie inne podejscie do tego co sie dzialo... takie zimne obojetne... Doprowadzalo mnie to do szalu...
I fakt ze sporadycznie jezdzilismy do szpitala razem... kurcze... czulam sie okropnie...jak jakis dziwolong ktory nie dosc ze ma wczesniaka to z mezem nie moze sie dogadac...
Mala zdrowiala z dnia na dzien... i to byla moja sila napedowa...
Zaczelam szykowac powoli mieszkanie na jej przybycie... z bolacym ledwo co zabliznionym szwem mylam okna i zmienialam posciel...pastowalam podlogi i czyscilam kazdy kacik... a w glowie ukladalam sobie plan dzialania... i jak to bedzie jak bedziemy razem.
Z ciekawoscia patrzylam na spacerujace matki podgladalam ich pociechy w wozkach... to uczucie takiej pozytywnej zazdrosci czuje chyba kazda mama😉
Niestety gazometria nie wychodzila najlepiej... koniecznosc ponownej transfuzji wisiala nad nami... przyjelam to bez obaw..bez placzu tak jak za pierwszym razem... Malenka wspaniale zaczela doic smoczek wyprodukowany przez pania pielegniarke z rekawiczki wypchanej wacikiem... taka samorobka byla najlepsza bo te sklepowe byly ogromniaste...i zakrywaly jej polowe buziaka... Nareszcie moglam ja ubrac... najmniejszy bodziak byl tak duzy, ze mala wychodzila z niego gora..😕 ale co tam... wygladala slodko:)
Lekarka zapowiedziala zmiane inkubatora...na lozeczko...
Cala sie trzeslam ,ale cierpliwie czekalam.. bo to kolejny krok w przod..😉😉😉
Strach
patrzec jak oddycha...I wreszcie uslyszalam jej glos... ochrypniety cuchutki ...W pierwszej chwili zaczelam sie rozgladac po sali...szukajac palczacego dziecka a to moje szczescie tak pieknie plakalo..😁jaka radosc !W mojej glowie coraz czesciej pojawiala sie mysl,ze mize juz za chwilke bedziemy w domu... ale po chwili zastanowienia widzialam jeszcze ta przepasc... wagowa ,jedzeniowa....A one nie pozwalaly na wyjscie ze szpitala.
Kangurowalam ja codziennie...troche ja troche tata... a ona byla tak szczesliwa.. Coraz bardziej silna. Pani ordynator zaczela planowac... ze jak tylko odstawimy cpap to bedziemy ostro uczyc sie jesc😉i to nie byle jak bo doic cyca! Radosc radosc radosc....
Oddychac samodzielnie Tosia nauczyla sie szybko cpap odstawiony byl juz po 14 dobach... i nareszcie moglam ubrac swoja okruszke... zmienic jej pieluszke jak prawdziwa mama.... Waga zaczela nam spadac ,ale to podobno normalne... i gazometria slaba... gdzies miedzy wierszami pojawila sie kolejna koniecznosc podania krwi...
Ale ja zylam samodzielnym oddechem☺
Kangurowalam ja codziennie...troche ja troche tata... a ona byla tak szczesliwa.. Coraz bardziej silna. Pani ordynator zaczela planowac... ze jak tylko odstawimy cpap to bedziemy ostro uczyc sie jesc😉i to nie byle jak bo doic cyca! Radosc radosc radosc....
Oddychac samodzielnie Tosia nauczyla sie szybko cpap odstawiony byl juz po 14 dobach... i nareszcie moglam ubrac swoja okruszke... zmienic jej pieluszke jak prawdziwa mama.... Waga zaczela nam spadac ,ale to podobno normalne... i gazometria slaba... gdzies miedzy wierszami pojawila sie kolejna koniecznosc podania krwi...
Ale ja zylam samodzielnym oddechem☺
Kangurowanie
Milosci konca nie widac.... Ale klopoty same rozwiazac sie nie chcialy... Wchodzac do szpitala znalam wszystkich i wszyscy znali mnie..Wiekszosc lekarzy i poloznych pytala mnie co z mala jaki jest jej stan jakie rokowania...? a ja mogalam odpowiedziec tylko to co sama slyszalam kazdego dnia"jest stabilna potrzeba czasu..." to zdanie doprowadzalo mnie do bialej goraczki...
Szczescie w nieszczesciu ze przez ponad miesiac Tosia lezala sama samiutenka na calym oddziale... kazdy lekarz przychodzacy na konsultacje mogl ja na spokojnie powoli ogladac... Przyszedl tez czas na kolejna diagnoze... otwarty przewod Bottala...ale diagnoza nie zapadla ot tak szybciutenko...byla kolejna trauma dla mnie..
Na oddzial wchodzilam przez Izbe przyjec tam zawsze witalam sie z pielegniarka...pozniej schodami na pierwsze pietro obok traktu porodowego...tam na momen zawsze zatrzymywalam sie.. zerkajac na szyld z nazwa oddzialu... i data otwarcia... 19.10.2010:( to dzien urodzin mojej drugiej coreczki Zosi... a zarazem dzien jej smierci...ten sam szpital ten sam budynek... tutaj skonczylo sie zycie mojego dziecka i trwala walka o o by kolejne moglo byc ze mna...
Weszlam na sale jak do swojego mieszkania... umylam wysuszone od szpitalnego mydla rece... a plyn do dezynfekowania piekl jak diabli...weszlam na sale..a inkubatora z moim dzieckiem nie bylo... Pielegniarka zmieniala posciel... Zamarlam....
Drzacym glosem pytam gdzie moja Sloninka(bo tak nazywaly ja pielegnierki) a ona z usmiechem pokazuje na wozek i mowi -a tam w lozeczku... pod pielucha... czekamy na mobilny inkubator... bedzie miala robione echo serduszka...na dole...
Ale jak to .... a jak ona tam pojedzie...
-w inkubatorze ..niech sie Pani nie martwi..bedzie dobrze...
Takie niespodzianki potrafia wywrocic caly dzien.. bo jak to moja mala.. pojedzie co prawda pietro nizej ,ale w miejsce gdzie jest tlum ludzi....a jak ktos bedzie chory....??? Wlaczyl mi sie tryb pt.matka obronczyni... bylam przerazona.!
I tak sie stalo... w kosmicznym inkubatorze wygladajacym jak z komiksu moja Mala Kilogramowa Dziewczynka zjechala pietro nizej... W jednej chwili polowa ludzi z Izby przyjec patrzyla na nia jak na jakies zjawisko..a na mnie jak na wariatke ktora placze bez powodu....
Przysiegam ze naprawde sie balam...bylam.swiadoma tego ze sama nie da rady oddychac...i chyba tego balam.sie najbardziej...
Badanie trwalooo i trwalooo ja chodzilam z miejsca na miejsce...
Wkoncu wyszli...
Pani Doktor mila...sympatyczna kobieta. Wyjasnila mi na spokojnie iz Bottal powinien sie domknac, ale tego nie zrobil... takze zaczynamy od podania lekow.. jesli nie pomoga to konieczny bedzie zabieg... i byc moze klopoty z oddychaniem sa spowodowane wlasnie tym przeciekiem...
Reakcja matki...placz...
Dlatego teraz juz wiem.ze kazda wczesniakowa mama powinna miec opieke psychologa... bo samemu naprawde ciezko jest to wszystko ulozyc.. oswoic sie i jeszcze miec nadzieje ze bedzie dobrze... i wiare ze to cale zlo nie pozostawi po sobie sladu...
Na mysl o malej lzy same mi plynely... ale coz nie ma wyjscia...zgode na podanie lekow podpisalam..zostalo nam tylko czekanie i nadzieja ze za chwile nic nowego nie da o sobie znac...
Pierwsza dawka leku nie przyniosla znacznej poprawy.. przy drugiej okazalo sie ze lek ktory podali skonczyl sie...a apteka szpitalna nie ma go na stanie... i brak mozliwosci zamowienia... wiec od poczatku zaczynalismy tylko lekiem o innej nazwie...😕takze zamiast 3 dawek Tosia dostala 4 ....
Po 2 tygodniach od podania ostatniej dawki leku kontrola...
I znowu to czekanie....jedyne pocieszenie to fakt ze wylewy nie weszly w III stopien na II zatrzymaly sie...i zaczely zmieniac w torbielki... nadnercza mniejsze ... mala wcinala juz 3ml...😊cyckowego mleka..A ja jako prawie matka wariatka potrafilam wstawac o 2 w nocy tylko po to zeby pojechac do szpitala odciagnac malej mleko...
Czulam sie potrzebna jej...i zaczynalam marzyc o chwili kiedy sama bedzie doila cyca☺
Szczescie w nieszczesciu ze przez ponad miesiac Tosia lezala sama samiutenka na calym oddziale... kazdy lekarz przychodzacy na konsultacje mogl ja na spokojnie powoli ogladac... Przyszedl tez czas na kolejna diagnoze... otwarty przewod Bottala...ale diagnoza nie zapadla ot tak szybciutenko...byla kolejna trauma dla mnie..
Na oddzial wchodzilam przez Izbe przyjec tam zawsze witalam sie z pielegniarka...pozniej schodami na pierwsze pietro obok traktu porodowego...tam na momen zawsze zatrzymywalam sie.. zerkajac na szyld z nazwa oddzialu... i data otwarcia... 19.10.2010:( to dzien urodzin mojej drugiej coreczki Zosi... a zarazem dzien jej smierci...ten sam szpital ten sam budynek... tutaj skonczylo sie zycie mojego dziecka i trwala walka o o by kolejne moglo byc ze mna...
Weszlam na sale jak do swojego mieszkania... umylam wysuszone od szpitalnego mydla rece... a plyn do dezynfekowania piekl jak diabli...weszlam na sale..a inkubatora z moim dzieckiem nie bylo... Pielegniarka zmieniala posciel... Zamarlam....
Drzacym glosem pytam gdzie moja Sloninka(bo tak nazywaly ja pielegnierki) a ona z usmiechem pokazuje na wozek i mowi -a tam w lozeczku... pod pielucha... czekamy na mobilny inkubator... bedzie miala robione echo serduszka...na dole...
Ale jak to .... a jak ona tam pojedzie...
-w inkubatorze ..niech sie Pani nie martwi..bedzie dobrze...
Takie niespodzianki potrafia wywrocic caly dzien.. bo jak to moja mala.. pojedzie co prawda pietro nizej ,ale w miejsce gdzie jest tlum ludzi....a jak ktos bedzie chory....??? Wlaczyl mi sie tryb pt.matka obronczyni... bylam przerazona.!
I tak sie stalo... w kosmicznym inkubatorze wygladajacym jak z komiksu moja Mala Kilogramowa Dziewczynka zjechala pietro nizej... W jednej chwili polowa ludzi z Izby przyjec patrzyla na nia jak na jakies zjawisko..a na mnie jak na wariatke ktora placze bez powodu....
Przysiegam ze naprawde sie balam...bylam.swiadoma tego ze sama nie da rady oddychac...i chyba tego balam.sie najbardziej...
Badanie trwalooo i trwalooo ja chodzilam z miejsca na miejsce...
Wkoncu wyszli...
Pani Doktor mila...sympatyczna kobieta. Wyjasnila mi na spokojnie iz Bottal powinien sie domknac, ale tego nie zrobil... takze zaczynamy od podania lekow.. jesli nie pomoga to konieczny bedzie zabieg... i byc moze klopoty z oddychaniem sa spowodowane wlasnie tym przeciekiem...
Reakcja matki...placz...
Dlatego teraz juz wiem.ze kazda wczesniakowa mama powinna miec opieke psychologa... bo samemu naprawde ciezko jest to wszystko ulozyc.. oswoic sie i jeszcze miec nadzieje ze bedzie dobrze... i wiare ze to cale zlo nie pozostawi po sobie sladu...
Na mysl o malej lzy same mi plynely... ale coz nie ma wyjscia...zgode na podanie lekow podpisalam..zostalo nam tylko czekanie i nadzieja ze za chwile nic nowego nie da o sobie znac...
Pierwsza dawka leku nie przyniosla znacznej poprawy.. przy drugiej okazalo sie ze lek ktory podali skonczyl sie...a apteka szpitalna nie ma go na stanie... i brak mozliwosci zamowienia... wiec od poczatku zaczynalismy tylko lekiem o innej nazwie...😕takze zamiast 3 dawek Tosia dostala 4 ....
Po 2 tygodniach od podania ostatniej dawki leku kontrola...
I znowu to czekanie....jedyne pocieszenie to fakt ze wylewy nie weszly w III stopien na II zatrzymaly sie...i zaczely zmieniac w torbielki... nadnercza mniejsze ... mala wcinala juz 3ml...😊cyckowego mleka..A ja jako prawie matka wariatka potrafilam wstawac o 2 w nocy tylko po to zeby pojechac do szpitala odciagnac malej mleko...
Czulam sie potrzebna jej...i zaczynalam marzyc o chwili kiedy sama bedzie doila cyca☺
A jednak razem
Nie chcialam duzo ... chcialam tylko miec zdrowe dziecko... 😕 I taka mialam nadzieje a dostawalam co chwile coraz gorsze informacje.... Wyczekane usg glowki pokazalo wylewy ...usg brzuszka krwiaki i powiekszone nadnercza....badanie oczek retinopatie.... co jeszcze....???sama sobie zadawalam pytanie co jeszcze nas spotka...Dlaczego ???za co ta kara... ???przeciez Tosia jest w szpitalu a oni zamiast leczyc ciagle dodaja mi zmartwien... kolejne dni byl jeszcze gorsze..poniewaz zaczelam czytac na temat naszych przypadlosci w internecie... rozmawiac i wypytywac personel o skutki wylewow... Chcialam byc przygotowana na to co moze mnie jeszcze spotkac... a okazalo sie ze wcale tym sobie nie pomoglam a tylko sie dobilam... Wszystko tak jakby zatrzymane w czasie..Teraz wizyty w gabinecie lekarskim konczyly sie na stwierdzeniu -jest stabilna potrzeba czasu....
Ale ile???ile jeszcze tego czasu???!!!
- wczesniaki zyja swoim zyciem...jednemu wystarczy miesiac innemu trzy... nie wiemy ile potrzeba Tosi...samo wyjdzie...
Moj stan psychiczny jak i fizyczny byl na skraju wszelkich granic... Nie chcialo mi sie zyc... stalam obok inkubatora patrzylam, a za kazdym razem jak cos zaczynalo piszczec ja plakalam...
Tego dnia pozegnalam sie z Tosia ale bylam jakas taka niespokojna...
Rano jak zwykle wpadlam na oddzial,a tam tlum ludzi... widze lekarzy pielegniarki...jedna z nich wybiegla do mnie i wypchnela mnie do poczekalni...
-Niech pani wyjdzie na korytarz !!!Niech Pani poczeka za drzwiami!!!
Serce na chwile mi stanelo...lzy laly sie jak lawina bo widzialam, ze to cale zbiegowisko jest nad inkubatorem mojej Tosi.... czekanie trwalo to wieki...Wreszcie wyszla pielegniarka i poprosila mnie...
Podeszla do mnie ordynatorka i zaczela mowic...-Mala miala znowu bezdech moglo to byc spowodowane wylewami ,ale tego nie wiemy na 100%... pojawil sie dosc duzy szmer nad sercem... i ostatnia sprawa potrzebna nam krew... trzeba przetoczyc krew...
Trzesacymi sie rekoma wyciagnelam telefon i zadzwonilam po Tomka...chwile pozniej pobrali moja krew ... podpisalam zgode na transfuzje... Mala moglam zobaczyc tylko na chwilke... i niestety kazali mi isc bo stan byl ciezki...
Bezradnosc boli najbardziej... to stanie obok bez mozliwosci pomocy... jedyne co mi zostalo to modlic sie... modlic sie zeby bylo dobrze... nie bylam w stanie nikomu o tym opowiadac ,bo nie wiem czy przeszlo by mi to przez gardlo...
Czekanie...
Wieczorem mogla zobaczyc Antosie... krew kapala 1 kropla na 2 minuty... Antka byla koloru buraka.. taka czerwona jak maly indianin... Maly chudzielec... Nic nie dzialalo na mnie tak jak ona... uwielbialam patrzec sie na nia...znalam kazdy milimetr jej malenkiego cialka... Byla taka bezbronna...
Nastepnego dnia bylo zdecydowanie lepiej.... Kropka byla zywsza... zaczela znowu ruszac nozkami... tak jakby dostala dawke nowej energi... slonce zaczynalo swiecic i nad nami...😊
Jedna z pielegniarek wraz z lekarka weszly na sale i wesolym glosem powiedzialy do mnie .
-ostatnia deska ratunku... ostatni lek... jak nie zadziala to Tosia bedzie jedyna uparta na tym oddziale....
Sluchalam co one mowia...
-prosze zdjac bluzke...
Ja zaskoczona prosba pytam ..slucham??
- bluzke niech Pani sciagnie ,bedziecie sie przytulac...
Ale jak to... ??ona taka mala ,milion kabli ,rurka intubacyjna......
-damy rade😊
Najszczesliwsza chwila... 20 minut... Po raz pierwszy moglam przytulic moje kilogramowe szczescie...😢😢😢 nie moglam plakac bo bym ja zalala lzamj...serce walilo mi jak dzwon... ale to byla prawda!!!... Ja i Ona... 😊
Ona wielkosci moich dloni... taka mila ciepla... Najwspanialsza...idealna...!Jak ta Kropka sie tulila....a jak pachniala...
Cos wspanialego... !!!!
Takie chwile sa nagroda za to co nas spotkalo... za to ze nie jest latwo ....ale razem jest lzej...💖💖💖💖
I tak oto dowiedzialam sie co to znaczy KANGUROWANIE...Emotikon smile Najlepsze lekarstwo...na wszystko💛💚💜
Ale ile???ile jeszcze tego czasu???!!!
- wczesniaki zyja swoim zyciem...jednemu wystarczy miesiac innemu trzy... nie wiemy ile potrzeba Tosi...samo wyjdzie...
Moj stan psychiczny jak i fizyczny byl na skraju wszelkich granic... Nie chcialo mi sie zyc... stalam obok inkubatora patrzylam, a za kazdym razem jak cos zaczynalo piszczec ja plakalam...
Tego dnia pozegnalam sie z Tosia ale bylam jakas taka niespokojna...
Rano jak zwykle wpadlam na oddzial,a tam tlum ludzi... widze lekarzy pielegniarki...jedna z nich wybiegla do mnie i wypchnela mnie do poczekalni...
-Niech pani wyjdzie na korytarz !!!Niech Pani poczeka za drzwiami!!!
Serce na chwile mi stanelo...lzy laly sie jak lawina bo widzialam, ze to cale zbiegowisko jest nad inkubatorem mojej Tosi.... czekanie trwalo to wieki...Wreszcie wyszla pielegniarka i poprosila mnie...
Podeszla do mnie ordynatorka i zaczela mowic...-Mala miala znowu bezdech moglo to byc spowodowane wylewami ,ale tego nie wiemy na 100%... pojawil sie dosc duzy szmer nad sercem... i ostatnia sprawa potrzebna nam krew... trzeba przetoczyc krew...
Trzesacymi sie rekoma wyciagnelam telefon i zadzwonilam po Tomka...chwile pozniej pobrali moja krew ... podpisalam zgode na transfuzje... Mala moglam zobaczyc tylko na chwilke... i niestety kazali mi isc bo stan byl ciezki...
Bezradnosc boli najbardziej... to stanie obok bez mozliwosci pomocy... jedyne co mi zostalo to modlic sie... modlic sie zeby bylo dobrze... nie bylam w stanie nikomu o tym opowiadac ,bo nie wiem czy przeszlo by mi to przez gardlo...
Czekanie...
Wieczorem mogla zobaczyc Antosie... krew kapala 1 kropla na 2 minuty... Antka byla koloru buraka.. taka czerwona jak maly indianin... Maly chudzielec... Nic nie dzialalo na mnie tak jak ona... uwielbialam patrzec sie na nia...znalam kazdy milimetr jej malenkiego cialka... Byla taka bezbronna...
Nastepnego dnia bylo zdecydowanie lepiej.... Kropka byla zywsza... zaczela znowu ruszac nozkami... tak jakby dostala dawke nowej energi... slonce zaczynalo swiecic i nad nami...😊
Jedna z pielegniarek wraz z lekarka weszly na sale i wesolym glosem powiedzialy do mnie .
-ostatnia deska ratunku... ostatni lek... jak nie zadziala to Tosia bedzie jedyna uparta na tym oddziale....
Sluchalam co one mowia...
-prosze zdjac bluzke...
Ja zaskoczona prosba pytam ..slucham??
- bluzke niech Pani sciagnie ,bedziecie sie przytulac...
Ale jak to... ??ona taka mala ,milion kabli ,rurka intubacyjna......
-damy rade😊
Najszczesliwsza chwila... 20 minut... Po raz pierwszy moglam przytulic moje kilogramowe szczescie...😢😢😢 nie moglam plakac bo bym ja zalala lzamj...serce walilo mi jak dzwon... ale to byla prawda!!!... Ja i Ona... 😊
Ona wielkosci moich dloni... taka mila ciepla... Najwspanialsza...idealna...!Jak ta Kropka sie tulila....a jak pachniala...
Cos wspanialego... !!!!
Takie chwile sa nagroda za to co nas spotkalo... za to ze nie jest latwo ....ale razem jest lzej...💖💖💖💖
I tak oto dowiedzialam sie co to znaczy KANGUROWANIE...Emotikon smile Najlepsze lekarstwo...na wszystko💛💚💜
Kłopotów ciąg dalszy
No i stalo sie... tesknota i niemoc wziely gore... Leki nie dzialaja stan ciezki...Rozpacz w srodku mnie zaczela mnie dobijac...
Bo jak to ja!!!???ja matka nie moge pomoc wlasnemu dziecku.... Przeciez musi byc jaki sposob...Do gabinetu chodzilam czasami trzy razy dziennie zeby pytac o stan Tosi i slyszalam
-Stan ciężki... zapalenie pluc ,bezdechy,brak czynnosci fizjologicznych. ..jesli to sie nie zmieni bedzie wlew...
Zdebialam i myslalam ze juz nic gorszego stac sie nie moze... Jak to wlew co to jest wlew??? Po co to... Mala nikla... widzialam ze nie ma sily na nic wczesniej ruszala racza albo nozka... teraz lezala jak lalka..bezwladna.... a moje serce powoli pekalo.... nie chcialo mi sie z nikim rozmawiac opowiadac o tym co sie dzieje.. nie mialam ochoty na nic..
Nie pamietalam jak wyglada normalny dzien...
Z zazdroscia patrzylam na dzieciaki lezace obok... Na Tymka ktory urodzil sie prawie w terminie , ale mial klopot z oddychaniem... drugi Tymek hipotrofik ... i 5 kilogramowy chlopczyk ktorego imienia nie pamietam... ale kazde z tych dzieci bylo tulone przez swoja mame... kazda z mam mogla karmic przewijac swoje pociechy...a ja ....ja moglam stac i patrzec.... dlatego jak tylko ktoras z nich pojawiala sie na sali odwracalam krzeslo tylem ,zeby nie patrzec... albo szukalam nowych wiadomosci w internecie rozszyfrowujac napisy z urzadzenia do ktorego byla podlaczona moja mala...
Zero rozmowy... bo co ...przeciez nikt nie zrozumie tego przez co przechodze ja...
W mojej glowie zupelnie zmienil sie obraz dziecka.. patrzac na opakowanie pieluch w rozm "0 "widzialam slicznego bobasa... chusteczki...tam tez rozowa dzidzia w czapce na glowie...A na moja Krolewne nawet najmniejsza pielucha byla ogromna....odwijana trzy razy ,albo podcinana jako tako sie trzymala...albo poprostu podkladana bez zapiecia bo tak bylo najwygodniej... zal sciskal mnie od srodka... o jakimkolwiek ubranku nie bylo mowy ...bo miliony kabelkow nie pozwalaly na ubranie jej...😕
Sala pustoszala... jako pierwszy wyszedl Tymek chudzielec... pozniej grubasek o wadze Pudziana no i Tymcio S... zostalysmy same... tylko Tosia i ja...na calym oddziale....
Polozne wspaniale kobiety, zasypywane prezencikami od mojego meza byly niczym chodzace anioly... na kazde pytanie milo odpowiadaly ,podpowiadaly do kogo isc i o co pytac... zdawaly relacje jak minela noc...bo mialy ja tylko jedna ,wiec wszystko bylo robione na tip top...
Stan Tosi wydawal sie byc stabilny.. az do tej felernej nocy...
Wychodzac po godz.22 jak zawsze pozegnalam sie z mala... bylam spokojna bo caly dzien nic zlego sie nie dzialo...
W nocy jak nigdy dostalam sygnal od mleczarni ze czas karmienia (u mnie odciagania... bo nie mial kto doic😕) zdziwilam sie... bo nigdy wczesniej sygnalu nie mialam...(mam na mysli ten skurcz...)Rano dzien jak codzien, wyprawilismy dzieciaki do przedszkola i szkoly ja do szpitala a Tomek na dosypianie... wchodzac na oddzial czulam ze cos jest nie tak....Polozna otepialym glosem poprosila zeby poszla do pani doktor... zanim wejde do malej.
Wiec poszlam...i uslyszalam...
Stan Tosi w nocy sie pogorszyl...antybiotyki dzialaja ,ale byl dosc dlugi bezdech...byla reanimowana... nie oddycha sama ...
Zaczelam wyc!!!!Prawie kazda wizyta w gabinecie lekarskim konczyla sie placzem ,ale slyszac te slowa odeszly mi sily i checi do wszystkiego ...nie widzialam juz szansy...
Szlam zaplakana do malej... po drodze piszac kilka wiadomosci do Tomka... mialam do niego zal... moze najwiekszy... bo nie potrafil byc ze mna wtedy kiedy byl mi najbardziej potrzebny...Ciagle spieralismy sie o cos.. Mial pretensje do mnie ,ze on zajmuje sie dziecmi, a ja wiecznie siedze w szpitalu...Ja zloscilam sie na niego , ze ma sile i checi na spotkania z kolegami zamiast byc ze mna... tak wlasnie nasze zycie zaczynalo powoli sie walic...
Mowia, ze bycie rodzicem wczesniaka to wielka proba sil...nie tylko dla matki ,ale dla calej rodziny...ogromna lekcja pokory i wytrwalosci....Nasza wlasnie sie zaczela....
Bo jak to ja!!!???ja matka nie moge pomoc wlasnemu dziecku.... Przeciez musi byc jaki sposob...Do gabinetu chodzilam czasami trzy razy dziennie zeby pytac o stan Tosi i slyszalam
-Stan ciężki... zapalenie pluc ,bezdechy,brak czynnosci fizjologicznych. ..jesli to sie nie zmieni bedzie wlew...
Zdebialam i myslalam ze juz nic gorszego stac sie nie moze... Jak to wlew co to jest wlew??? Po co to... Mala nikla... widzialam ze nie ma sily na nic wczesniej ruszala racza albo nozka... teraz lezala jak lalka..bezwladna.... a moje serce powoli pekalo.... nie chcialo mi sie z nikim rozmawiac opowiadac o tym co sie dzieje.. nie mialam ochoty na nic..
Nie pamietalam jak wyglada normalny dzien...
Z zazdroscia patrzylam na dzieciaki lezace obok... Na Tymka ktory urodzil sie prawie w terminie , ale mial klopot z oddychaniem... drugi Tymek hipotrofik ... i 5 kilogramowy chlopczyk ktorego imienia nie pamietam... ale kazde z tych dzieci bylo tulone przez swoja mame... kazda z mam mogla karmic przewijac swoje pociechy...a ja ....ja moglam stac i patrzec.... dlatego jak tylko ktoras z nich pojawiala sie na sali odwracalam krzeslo tylem ,zeby nie patrzec... albo szukalam nowych wiadomosci w internecie rozszyfrowujac napisy z urzadzenia do ktorego byla podlaczona moja mala...
Zero rozmowy... bo co ...przeciez nikt nie zrozumie tego przez co przechodze ja...
W mojej glowie zupelnie zmienil sie obraz dziecka.. patrzac na opakowanie pieluch w rozm "0 "widzialam slicznego bobasa... chusteczki...tam tez rozowa dzidzia w czapce na glowie...A na moja Krolewne nawet najmniejsza pielucha byla ogromna....odwijana trzy razy ,albo podcinana jako tako sie trzymala...albo poprostu podkladana bez zapiecia bo tak bylo najwygodniej... zal sciskal mnie od srodka... o jakimkolwiek ubranku nie bylo mowy ...bo miliony kabelkow nie pozwalaly na ubranie jej...😕
Sala pustoszala... jako pierwszy wyszedl Tymek chudzielec... pozniej grubasek o wadze Pudziana no i Tymcio S... zostalysmy same... tylko Tosia i ja...na calym oddziale....
Polozne wspaniale kobiety, zasypywane prezencikami od mojego meza byly niczym chodzace anioly... na kazde pytanie milo odpowiadaly ,podpowiadaly do kogo isc i o co pytac... zdawaly relacje jak minela noc...bo mialy ja tylko jedna ,wiec wszystko bylo robione na tip top...
Stan Tosi wydawal sie byc stabilny.. az do tej felernej nocy...
Wychodzac po godz.22 jak zawsze pozegnalam sie z mala... bylam spokojna bo caly dzien nic zlego sie nie dzialo...
W nocy jak nigdy dostalam sygnal od mleczarni ze czas karmienia (u mnie odciagania... bo nie mial kto doic😕) zdziwilam sie... bo nigdy wczesniej sygnalu nie mialam...(mam na mysli ten skurcz...)Rano dzien jak codzien, wyprawilismy dzieciaki do przedszkola i szkoly ja do szpitala a Tomek na dosypianie... wchodzac na oddzial czulam ze cos jest nie tak....Polozna otepialym glosem poprosila zeby poszla do pani doktor... zanim wejde do malej.
Wiec poszlam...i uslyszalam...
Stan Tosi w nocy sie pogorszyl...antybiotyki dzialaja ,ale byl dosc dlugi bezdech...byla reanimowana... nie oddycha sama ...
Zaczelam wyc!!!!Prawie kazda wizyta w gabinecie lekarskim konczyla sie placzem ,ale slyszac te slowa odeszly mi sily i checi do wszystkiego ...nie widzialam juz szansy...
Szlam zaplakana do malej... po drodze piszac kilka wiadomosci do Tomka... mialam do niego zal... moze najwiekszy... bo nie potrafil byc ze mna wtedy kiedy byl mi najbardziej potrzebny...Ciagle spieralismy sie o cos.. Mial pretensje do mnie ,ze on zajmuje sie dziecmi, a ja wiecznie siedze w szpitalu...Ja zloscilam sie na niego , ze ma sile i checi na spotkania z kolegami zamiast byc ze mna... tak wlasnie nasze zycie zaczynalo powoli sie walic...
Mowia, ze bycie rodzicem wczesniaka to wielka proba sil...nie tylko dla matki ,ale dla calej rodziny...ogromna lekcja pokory i wytrwalosci....Nasza wlasnie sie zaczela....
Walka
Siedzenie w domu zaczelo mnie dobijac....Pierwsza noc spalam i staralam sie nie myslec o niczym.. dobijal mnie fakt ,iz moj mąz zachowywal sie zupelnie normalnie tak jakby byl gdzies obok... Zaczelam zycie kieratowe... Wstawalam o 6 rano szykowalam sie... a nie byla to prosta sprawa.. odciagalam mleko... budzilam dzieciaki szybkie ubieranie Gabrys do szkoly Jas i Olivka przedszkole a ja na 8 do szpitala... i ani minuty pozniej... bo przeciez jak to nie moge sie spoznic na karmienie...bo to nie bylo zwykle karmienie..startowalisy od 1 mililitra ....Kazdego dnia uczylam sie coraz bardziej mojego dziecka... patrzylam na nia czytalam mowilam takie rzeczy ze czasami sama zastanawialam sie czy ja napewno jestem normalna... I kazdego dnia tuz po 9(bo o 9 zaczynal sie obchod) dostawalam nowe informacje...zaczelo sie od zapalenia pluc.... na ktore nie dzialaly zadne antybiotyki... w planach byla jeszcze konsultacja kardiologiczna neurologiczna okulistyczna ...usg glowki i brzucha ..ale to przyszlosc bo na dzien dzisiejszy dobilo mnie zapalenie pluc... mala tracila na wadze:(ja stalam obok inkubatora za 450tysiecy ktory co chwilke dawal znac o sobie i plakalam. Wylam..!
Co chwilke ktos wchodzil i wychodzil z oddzialu..nagle podszedl do mnie czlowiek widzialam go przez lzy..Brat! Brat Zakonny... Stal obok mnie patrzyl i pyta -ej... dlaczego tak sie splakalas... ??? A mnie kazde zapytanie doprowadzalo do szalu... bo nie mialam sily i ochoty na opowiadanie o tym ze mam dziecko ktore albo bedzie albo nie... A On jeszcze raz zapytal.. Dlaczego tak placzesz przeciez Twoja Corka to czuje... ona slyszy i wie ze jest Ci zle... Gburowatym glosem odpowiedzialam mu ze jest mi zle... nie potrafie pomoc wlasnemu dziecku bo czuje sie jak w jakims sloiku... nie wiem czy ja kocham nie wiem ... a moze strach przed strata mnie tak dobija... bo juz to przerabialam i wiem co to znaczy pochowac wlasne dziecko.. i gdzie jest ten Bog skoro pozwolil zebym znowu byla na granicy sil...
A on spokojnym glosem odpowiedzial mi.... --spokojnie...Bog jest i nie robi nic bez powodu... wrecz przeciwnie...kazdemu daje tyle ile jest w stanie dzwignac... a Ty jestes Wspaniala mama... bo jestes tutaj od rana do ciemnej nocy... niby nic a tak wiele...dajesz swojemu dziecku milosc choc sama w to watpisz kochasz ja...I zobaczysz bedzie dobrze. Bo po kazdej zimie jest wiosna a Wy na wiosne bedziecie sie chrzcic...
Pomyslalam sobie wariat jakis... jeszze zeby bylo malo wlozyl rece do inkubatora zeby poblogoslawic moja Antke.Dla mnie byl to szok...
Po czym przyszla pielegniarka i mowi prosze nasmarowac oliwka malenka... ona musi czuc ze Pani jest nie tylko slyszec...
Matko Boska..ja matka trojki dzieci balam sie dotknac swoje dziecko...😕balam sie ze zrobie jej cos...ze moze bedzie ja bolalo... ale co tam ,skoro mam zgode to musze ja dotknac... Przysiegam ze rece telepaly mi sie straszliwie ale dotknelam ta mala stopke ktora kilka dni wczesnjej wbijala mi sie w zebra... byla taka mala... dokladnie dlugosci mojego najmniejszego palca u dloni... taka mila...i ciepla... co za uczucie...!!!! Nie zapomne tego do konca zycia. Nie wiedzialam czy wycierac lzy czy dalej miziac ta mala wielka stope.... ale czas byl ograniczony bo mala nie mogla sie wyziebic.. Wricilam do domu w okolicach 23 i nie moglam spac... bo zaczelam tesknic... tesknic za ta mala dziewczynka ktora musialam zostawic w szpitalu...😢
Tak wlasnie dotarlo do mnie ze nie mozna nie kochac... zwlaszcza wlasnego dziecka i nie wazne czy urodzi sie w 37tc czy w 27 milosc matki jest bezwarunkowa....💕
Co chwilke ktos wchodzil i wychodzil z oddzialu..nagle podszedl do mnie czlowiek widzialam go przez lzy..Brat! Brat Zakonny... Stal obok mnie patrzyl i pyta -ej... dlaczego tak sie splakalas... ??? A mnie kazde zapytanie doprowadzalo do szalu... bo nie mialam sily i ochoty na opowiadanie o tym ze mam dziecko ktore albo bedzie albo nie... A On jeszcze raz zapytal.. Dlaczego tak placzesz przeciez Twoja Corka to czuje... ona slyszy i wie ze jest Ci zle... Gburowatym glosem odpowiedzialam mu ze jest mi zle... nie potrafie pomoc wlasnemu dziecku bo czuje sie jak w jakims sloiku... nie wiem czy ja kocham nie wiem ... a moze strach przed strata mnie tak dobija... bo juz to przerabialam i wiem co to znaczy pochowac wlasne dziecko.. i gdzie jest ten Bog skoro pozwolil zebym znowu byla na granicy sil...
A on spokojnym glosem odpowiedzial mi.... --spokojnie...Bog jest i nie robi nic bez powodu... wrecz przeciwnie...kazdemu daje tyle ile jest w stanie dzwignac... a Ty jestes Wspaniala mama... bo jestes tutaj od rana do ciemnej nocy... niby nic a tak wiele...dajesz swojemu dziecku milosc choc sama w to watpisz kochasz ja...I zobaczysz bedzie dobrze. Bo po kazdej zimie jest wiosna a Wy na wiosne bedziecie sie chrzcic...
Pomyslalam sobie wariat jakis... jeszze zeby bylo malo wlozyl rece do inkubatora zeby poblogoslawic moja Antke.Dla mnie byl to szok...
Po czym przyszla pielegniarka i mowi prosze nasmarowac oliwka malenka... ona musi czuc ze Pani jest nie tylko slyszec...
Matko Boska..ja matka trojki dzieci balam sie dotknac swoje dziecko...😕balam sie ze zrobie jej cos...ze moze bedzie ja bolalo... ale co tam ,skoro mam zgode to musze ja dotknac... Przysiegam ze rece telepaly mi sie straszliwie ale dotknelam ta mala stopke ktora kilka dni wczesnjej wbijala mi sie w zebra... byla taka mala... dokladnie dlugosci mojego najmniejszego palca u dloni... taka mila...i ciepla... co za uczucie...!!!! Nie zapomne tego do konca zycia. Nie wiedzialam czy wycierac lzy czy dalej miziac ta mala wielka stope.... ale czas byl ograniczony bo mala nie mogla sie wyziebic.. Wricilam do domu w okolicach 23 i nie moglam spac... bo zaczelam tesknic... tesknic za ta mala dziewczynka ktora musialam zostawic w szpitalu...😢
Tak wlasnie dotarlo do mnie ze nie mozna nie kochac... zwlaszcza wlasnego dziecka i nie wazne czy urodzi sie w 37tc czy w 27 milosc matki jest bezwarunkowa....💕
Pobyt w szpitalu
Obudzilam sie w jakims malenkim pomieszczeniu czujac nieziemski bol brzucha obok na krzesle siedziala moja mama i wciaz powtarzala -nie spij nie spij!!! Boze jak ja marzylam o tym zeby choc na momencik zamknac oczy...przyszla pielegniarka i tarmosila moj brzuch mowiac ze tak musi bo sprawdza czy wszystko ok...a ja jak w transie... nie wiem jak to sie nazywa i czy kazdy to dostaje , ale bylo cos nieziemskiego...lek na kazda bolaczke...
Pojawil sie i Pan maz.. chcialam widziec jego twarz ale jakos mi sie rozmywala... pytalam go co z mala czy widzial ja... a on tak jakby mnie nie sluchal... zero informacji.Czas mijal ja stawalam sie nieznosna zaczelam wrzeszczec na polozna domagac sie informacji...wreszcie przyszla szanowna Pani Doktor neonatolog... Wydawalo mi sie ze jest to starsza pani... ktora kilka razy powtarzala..Stan dziecka ciezki dostala 1 punkt..nie oddycha sama... czy pani to zrozumiala??!!!! Za ktoryms razem odpowiedzialam ze tak zrozumialam... i wywiezli mnie gdzies.. winda. Pamietam ze lezalam na sali w ktorej bylo kilka dziewczyn z dziecmi... reszta to jakis splot pojedynczych slow ktore ktos wypowiadal jakby nie do mnie...
Do swiata zywych powrocilam w nocy... trzesac sie... nie wiem czy z zimna czy z powodu 39 stopniowej temperatury... gramolac sie poprosilam sasiadke o apap...lyknelam dwa i zalana potem odlecialam. Ocknelam sie okolo 5 rano... Wpadl moj gin i z rozpedem podniosl moja koldre jednoczesnie pytajac -Pani Ewelinko jak sje Pani czuje...????
A jak sie mam czuc... jak kon po pracy w kopalni... 😕i lezalam tak do 10.
Bo o 10 sam profesor zawitac mial na obchodzie...wiec polozne uwijaly sie mrowki... jedna przyszla i do mnie... odkleila plaster ze szwu i oswiadczyla ze wstajemy...raz raz pod prysznic czas isc...a ja jak po wojnie ...ni reka ni noga.. wiec zwlekla mnie z pryczy i zaprowadzila pod prysznic.. W zyciu nie myslalam ze mozna byc swiadomym i tak nieporadnym...ale ja wtedy bylam ... gorzej niz dziecko.
Obchod szybki zero informacji o stanie mojego wczesniaka... tylko moj wspanialy gin oswiadczyl ze przeniesie mnie do siebie na trzecie pietro bo tutaj mamy z dziecmi... i wyspac sie nie bede mogla...no ale jak tak to tak...
W okolicach 12 pojawil sie i On...Tata Tosi😉 poranne wstawnie nie jest jego najmocniejsza strona..ale ze bylam zdechla to upieklo mu sie...
Zalatwil wozek.!wiekowy ledwo co jezdzacy ale ok byle by mnie dotoczyl na oddzial wczesniakow...Jedziemy....
Tuz przy sali ciec cesarskich jest oddzial na ktorym dzieja sie najprawdziwsze cuda....ogrone biale drzwi a za nimi kikla miejsc stojace wozki inkubatory...i dzieci ktore walcza ...walcza o swoje zycie.😕
Wjechalismy... Pani zapytala - nazwisko..??? Naumczyk zona jest po cieciu odpowiedzial Tomek... to juz za chwilke pokaze Wam dzieciatko... niepewnie rozgladalam sie po sali w glowie myslac ktore jest moje...uwage przyciagnelo jedno ...z czarnymi wloskami taka prawdziwa dzidzia...mowie Tomek to napewno nasza corka...I podeszla polona mowiac...
- Nie nie...Wasza corka to ta najmniejsza w najwiekszym inkubatorze na srodku.....
Nie wierzylam... piewsza myl w mojej glowie to ona nie da sobie rady... Boze dlaczego znowu mi to robisz... dlaczego pozwalasz mi patrzec na nia..a za chwilke mi ja zabierzesz...
Stalam jak slup... nie plakalam tylko patrzylam... i patrzylam ...na najmniejsza istote na calym oddziale podlaczona do miliona kabli z rurka w malenkiej buzi...
Wiem ze tak byc nie powinno, ale czulam sie jak wyrodna matka... cos w srodku mowilo mi nie przyzwyczajaj sie do niej ,nie zaczynaj kochac bo za chwilke jej juz nie bedzie..
Polozna ze stoickim spokojem powiedziala ze potrzeba pokarmu...
-czy pani ma pokarm???
Nie nie mam...odpowiedzialam
-no jak... napewno cos tam juz jest prosze pokazac..i zaczela mi tarmoscic cycki...
-mowilam ze sie cos znajdzie..oswiadczyla zadowolona z siebie bo wycisnela ze mnie piec kropli siary.
Na oddzial polozniczy juz nie wrocilam.. zamieszkalam teraz na trzecim pietrze... trzecie pietro to polowa mojej ciazy tak naprawde..lezalam tam po zalozeniu szwu. Pielegniarki i sprzataczki dobrze mnie znaly i widzialam ja do mnie sie usmiechaly, a po katach chodzily i szeptaly.. wczesniak skrajny ciezko bedzie...Jedna jedyna Pani Marysia salowa...przyszla do mnie i ze lzami w oczach zaczela swoja opowiesc...
Pani Ewelinko... jak ja doskonale wiem co Pani teraz przezywa... ja 27 lat temu w 27tygodniu ciazy urodzilam coreczke... mala zyla 3 dni...nie dala rady..Ale u Pani bedzie dobrze.. malenka poradzi sobie...widzialam ja jest silna!
Dobila mnie...a jednoczesnie, tak jakby grom z nieba spad mi na glowe.... i dotarlo do mnie, ze ten maly czlowiek to moje dziecko i chce czy nie musze ja kochac... dzien dwa, trzy, ale musze bo ten czas juz nie wroci...meczylam sie sama ze soba..
Noc znowu przyniosla drgawki... myslalam, ze to nie minie...czekalam na rano... i na Tomka.
Od 6 robilam raban...dzwonilam z milion razy..a on spal...!!!
Do malej chodzilam tylko z nim ,albo prosilam zeby zaniosl mleko... bo przysiegam nie moglam zniesc sama siebie...i tego, ze stojac tam nie czulam nic.... jakbym stala przy obcym dziecku...
I tak dotrwalam do niedzieli... rano wpadl moj lekarz z wiadomoscia ze wychodze do domu... ucieszylam sie..
Ubralam i poszlam z Tomkiem do malej..
Widzac ja, po raz pierwszy cos ruszylo sie we mnie... pojawila sie lza... zal.. strach ze nie bede mogla zejsc do niej kiedy chce...! W domu nie moglam sie pozbierac...A dzieci pytaly jak dzidzia ...jak wyglad jak sie czuje...jakies pieklo... najchetniej bym sie zapadla pod ziemie... bo nie potrafilam im o niej opowiadac....
Musialam sobie poukladac to wszystko...sama!!! w ciszy... a tu wiecznie cos sie dzialo.... Zaczelo docierac do mnie co to znaczy byc mama wczesniaka....
Pojawil sie i Pan maz.. chcialam widziec jego twarz ale jakos mi sie rozmywala... pytalam go co z mala czy widzial ja... a on tak jakby mnie nie sluchal... zero informacji.Czas mijal ja stawalam sie nieznosna zaczelam wrzeszczec na polozna domagac sie informacji...wreszcie przyszla szanowna Pani Doktor neonatolog... Wydawalo mi sie ze jest to starsza pani... ktora kilka razy powtarzala..Stan dziecka ciezki dostala 1 punkt..nie oddycha sama... czy pani to zrozumiala??!!!! Za ktoryms razem odpowiedzialam ze tak zrozumialam... i wywiezli mnie gdzies.. winda. Pamietam ze lezalam na sali w ktorej bylo kilka dziewczyn z dziecmi... reszta to jakis splot pojedynczych slow ktore ktos wypowiadal jakby nie do mnie...
Do swiata zywych powrocilam w nocy... trzesac sie... nie wiem czy z zimna czy z powodu 39 stopniowej temperatury... gramolac sie poprosilam sasiadke o apap...lyknelam dwa i zalana potem odlecialam. Ocknelam sie okolo 5 rano... Wpadl moj gin i z rozpedem podniosl moja koldre jednoczesnie pytajac -Pani Ewelinko jak sje Pani czuje...????
A jak sie mam czuc... jak kon po pracy w kopalni... 😕i lezalam tak do 10.
Bo o 10 sam profesor zawitac mial na obchodzie...wiec polozne uwijaly sie mrowki... jedna przyszla i do mnie... odkleila plaster ze szwu i oswiadczyla ze wstajemy...raz raz pod prysznic czas isc...a ja jak po wojnie ...ni reka ni noga.. wiec zwlekla mnie z pryczy i zaprowadzila pod prysznic.. W zyciu nie myslalam ze mozna byc swiadomym i tak nieporadnym...ale ja wtedy bylam ... gorzej niz dziecko.
Obchod szybki zero informacji o stanie mojego wczesniaka... tylko moj wspanialy gin oswiadczyl ze przeniesie mnie do siebie na trzecie pietro bo tutaj mamy z dziecmi... i wyspac sie nie bede mogla...no ale jak tak to tak...
W okolicach 12 pojawil sie i On...Tata Tosi😉 poranne wstawnie nie jest jego najmocniejsza strona..ale ze bylam zdechla to upieklo mu sie...
Zalatwil wozek.!wiekowy ledwo co jezdzacy ale ok byle by mnie dotoczyl na oddzial wczesniakow...Jedziemy....
Tuz przy sali ciec cesarskich jest oddzial na ktorym dzieja sie najprawdziwsze cuda....ogrone biale drzwi a za nimi kikla miejsc stojace wozki inkubatory...i dzieci ktore walcza ...walcza o swoje zycie.😕
Wjechalismy... Pani zapytala - nazwisko..??? Naumczyk zona jest po cieciu odpowiedzial Tomek... to juz za chwilke pokaze Wam dzieciatko... niepewnie rozgladalam sie po sali w glowie myslac ktore jest moje...uwage przyciagnelo jedno ...z czarnymi wloskami taka prawdziwa dzidzia...mowie Tomek to napewno nasza corka...I podeszla polona mowiac...
- Nie nie...Wasza corka to ta najmniejsza w najwiekszym inkubatorze na srodku.....
Nie wierzylam... piewsza myl w mojej glowie to ona nie da sobie rady... Boze dlaczego znowu mi to robisz... dlaczego pozwalasz mi patrzec na nia..a za chwilke mi ja zabierzesz...
Stalam jak slup... nie plakalam tylko patrzylam... i patrzylam ...na najmniejsza istote na calym oddziale podlaczona do miliona kabli z rurka w malenkiej buzi...
Wiem ze tak byc nie powinno, ale czulam sie jak wyrodna matka... cos w srodku mowilo mi nie przyzwyczajaj sie do niej ,nie zaczynaj kochac bo za chwilke jej juz nie bedzie..
Polozna ze stoickim spokojem powiedziala ze potrzeba pokarmu...
-czy pani ma pokarm???
Nie nie mam...odpowiedzialam
-no jak... napewno cos tam juz jest prosze pokazac..i zaczela mi tarmoscic cycki...
-mowilam ze sie cos znajdzie..oswiadczyla zadowolona z siebie bo wycisnela ze mnie piec kropli siary.
Na oddzial polozniczy juz nie wrocilam.. zamieszkalam teraz na trzecim pietrze... trzecie pietro to polowa mojej ciazy tak naprawde..lezalam tam po zalozeniu szwu. Pielegniarki i sprzataczki dobrze mnie znaly i widzialam ja do mnie sie usmiechaly, a po katach chodzily i szeptaly.. wczesniak skrajny ciezko bedzie...Jedna jedyna Pani Marysia salowa...przyszla do mnie i ze lzami w oczach zaczela swoja opowiesc...
Pani Ewelinko... jak ja doskonale wiem co Pani teraz przezywa... ja 27 lat temu w 27tygodniu ciazy urodzilam coreczke... mala zyla 3 dni...nie dala rady..Ale u Pani bedzie dobrze.. malenka poradzi sobie...widzialam ja jest silna!
Dobila mnie...a jednoczesnie, tak jakby grom z nieba spad mi na glowe.... i dotarlo do mnie, ze ten maly czlowiek to moje dziecko i chce czy nie musze ja kochac... dzien dwa, trzy, ale musze bo ten czas juz nie wroci...meczylam sie sama ze soba..
Noc znowu przyniosla drgawki... myslalam, ze to nie minie...czekalam na rano... i na Tomka.
Od 6 robilam raban...dzwonilam z milion razy..a on spal...!!!
Do malej chodzilam tylko z nim ,albo prosilam zeby zaniosl mleko... bo przysiegam nie moglam zniesc sama siebie...i tego, ze stojac tam nie czulam nic.... jakbym stala przy obcym dziecku...
I tak dotrwalam do niedzieli... rano wpadl moj lekarz z wiadomoscia ze wychodze do domu... ucieszylam sie..
Ubralam i poszlam z Tomkiem do malej..
Widzac ja, po raz pierwszy cos ruszylo sie we mnie... pojawila sie lza... zal.. strach ze nie bede mogla zejsc do niej kiedy chce...! W domu nie moglam sie pozbierac...A dzieci pytaly jak dzidzia ...jak wyglad jak sie czuje...jakies pieklo... najchetniej bym sie zapadla pod ziemie... bo nie potrafilam im o niej opowiadac....
Musialam sobie poukladac to wszystko...sama!!! w ciszy... a tu wiecznie cos sie dzialo.... Zaczelo docierac do mnie co to znaczy byc mama wczesniaka....
Początek
Marzec 2013 te date będę pamiętała do konca swoich dni... i słowa mojego lekarza..-Pani Ewelino jest pani w ciąży... ale prosze się nie cieszyc poniewaz nie bedzie to latwa ciaza....
Cieszylam sie i balam plakalam i smialam...i spalam spalam spalam... Ciaze w 100% potwierdzil w 8tygodniu ,ale zeby nie bylo to w gratisie dostalam info o krwiaku ktory rowniez sie pojawil.... leki lezenie brak mozliwosci zalozenia szwu zaczelam sie bac na maxa...ale dotrwalam do 14tygodnia i udalo sie zalozyc szew... pozniej lezenie i tylko lezenie... szpital dom szpital dom... wiedzialam dokladnie ile czasu stoi sie na kazdych swiatlach w drodze do szpitala...znalam ta trase na pamiec...W 16tc szyjka zaczela sie skracac😕 no i podjeto decyzje o zakazie wstawania... czekala mnie ciaza lezaca z 3 dzieci...Ale jak trzeba to trzeba... byle dotrwac do 20tygodnia... taki mialam plan, ktory co chwile jakis diabel chcial zniszczyc.. Krwiak , szyjka,oparzenie... juz nic wiecej chyba mnie nie spotka myslalam...
24 wrzesien... tuz po 15 ot tak poprostu w drodze do domu... odeszly mi wody... zlapalam za tel nerwowo szukajac nr lekarza... dzwonie....halo halo Doktorze odeszly mi wody... co ja mam robic???!!!!
- hahahaha niech Pani nie robi sobie jaj Pani Ewelino.....
Nie robie jaj mowie powaznie wody sie leja...
-prosze wolac pogotowie ja jestem w szpitalu.Czekam na Pania.
Ale ja jak to ja... wstydzilam sie wiec postanowilam iz pojedziemy sami .Droga do szpitala nigdy nie byla tak dluga...Kilka minut po 15.30 bylam juz na izbie przyjec cala w strachu owinieta w recznik. Podobno wygladalam bardzo smiesznie ale wcale mi to nie przeszkadzalo... Po badaniu zapadla decyzja "tniemy"...Strach i zwatpienie... w glowie wojna mysli... bo jak to ciecie jak to dopiero 27+5 tc... Boze dlaczego znowu mi to robisz... serce mi pekalo... nawet strach przed zastrzykami gdzies przepadl bo dostalam ich okolo 10 i nie zemdlalam... przed 20 przyszla Pani anestezjolog na wywiad.. zobaczyla moje pomalowane paznokcie i zaczela krzyczec... zmywacz zmywacz dajcie!!!ja nie ide na blok jak beda pomalowane paznokcie... za chwile przyszla polozna i znowu mlyn awantura o respirator... -czy macie maly respirator???!bez respiratora i inkubatora na bloku nie zaczynamy ciecia.... !!!!
Lezalam i czulam sie jak kosmita... jakby to nie dzialo sie tu i teraz..
Po 20 przyszedl moj lekarz...wesolo mowiac -no to idziemy...
I poszlam ....wracajac kilka razy bo strach mnie zabijal od srodka...
Weszlam na sale z wacianymi nogami... moj ginekolog poglaskal mnie po plecach anestezjolog zyczyla kolorowych snow ...i odpynelam.....
A o 21. 45 24.09.2013r przyszla na swiat moja Coreczka... i zaczela sie walka ...Walka o nia...
Cieszylam sie i balam plakalam i smialam...i spalam spalam spalam... Ciaze w 100% potwierdzil w 8tygodniu ,ale zeby nie bylo to w gratisie dostalam info o krwiaku ktory rowniez sie pojawil.... leki lezenie brak mozliwosci zalozenia szwu zaczelam sie bac na maxa...ale dotrwalam do 14tygodnia i udalo sie zalozyc szew... pozniej lezenie i tylko lezenie... szpital dom szpital dom... wiedzialam dokladnie ile czasu stoi sie na kazdych swiatlach w drodze do szpitala...znalam ta trase na pamiec...W 16tc szyjka zaczela sie skracac😕 no i podjeto decyzje o zakazie wstawania... czekala mnie ciaza lezaca z 3 dzieci...Ale jak trzeba to trzeba... byle dotrwac do 20tygodnia... taki mialam plan, ktory co chwile jakis diabel chcial zniszczyc.. Krwiak , szyjka,oparzenie... juz nic wiecej chyba mnie nie spotka myslalam...
24 wrzesien... tuz po 15 ot tak poprostu w drodze do domu... odeszly mi wody... zlapalam za tel nerwowo szukajac nr lekarza... dzwonie....halo halo Doktorze odeszly mi wody... co ja mam robic???!!!!
- hahahaha niech Pani nie robi sobie jaj Pani Ewelino.....
Nie robie jaj mowie powaznie wody sie leja...
-prosze wolac pogotowie ja jestem w szpitalu.Czekam na Pania.
Ale ja jak to ja... wstydzilam sie wiec postanowilam iz pojedziemy sami .Droga do szpitala nigdy nie byla tak dluga...Kilka minut po 15.30 bylam juz na izbie przyjec cala w strachu owinieta w recznik. Podobno wygladalam bardzo smiesznie ale wcale mi to nie przeszkadzalo... Po badaniu zapadla decyzja "tniemy"...Strach i zwatpienie... w glowie wojna mysli... bo jak to ciecie jak to dopiero 27+5 tc... Boze dlaczego znowu mi to robisz... serce mi pekalo... nawet strach przed zastrzykami gdzies przepadl bo dostalam ich okolo 10 i nie zemdlalam... przed 20 przyszla Pani anestezjolog na wywiad.. zobaczyla moje pomalowane paznokcie i zaczela krzyczec... zmywacz zmywacz dajcie!!!ja nie ide na blok jak beda pomalowane paznokcie... za chwile przyszla polozna i znowu mlyn awantura o respirator... -czy macie maly respirator???!bez respiratora i inkubatora na bloku nie zaczynamy ciecia.... !!!!
Lezalam i czulam sie jak kosmita... jakby to nie dzialo sie tu i teraz..
Po 20 przyszedl moj lekarz...wesolo mowiac -no to idziemy...
I poszlam ....wracajac kilka razy bo strach mnie zabijal od srodka...
Weszlam na sale z wacianymi nogami... moj ginekolog poglaskal mnie po plecach anestezjolog zyczyla kolorowych snow ...i odpynelam.....
A o 21. 45 24.09.2013r przyszla na swiat moja Coreczka... i zaczela sie walka ...Walka o nia...
Subskrybuj:
Posty (Atom)