Milosci konca nie widac.... Ale klopoty same rozwiazac sie nie chcialy... Wchodzac do szpitala znalam wszystkich i wszyscy znali mnie..Wiekszosc lekarzy i poloznych pytala mnie co z mala jaki jest jej stan jakie rokowania...? a ja mogalam odpowiedziec tylko to co sama slyszalam kazdego dnia"jest stabilna potrzeba czasu..." to zdanie doprowadzalo mnie do bialej goraczki...
Szczescie w nieszczesciu ze przez ponad miesiac Tosia lezala sama samiutenka na calym oddziale... kazdy lekarz przychodzacy na konsultacje mogl ja na spokojnie powoli ogladac... Przyszedl tez czas na kolejna diagnoze... otwarty przewod Bottala...ale diagnoza nie zapadla ot tak szybciutenko...byla kolejna trauma dla mnie..
Na oddzial wchodzilam przez Izbe przyjec tam zawsze witalam sie z pielegniarka...pozniej schodami na pierwsze pietro obok traktu porodowego...tam na momen zawsze zatrzymywalam sie.. zerkajac na szyld z nazwa oddzialu... i data otwarcia... 19.10.2010:( to dzien urodzin mojej drugiej coreczki Zosi... a zarazem dzien jej smierci...ten sam szpital ten sam budynek... tutaj skonczylo sie zycie mojego dziecka i trwala walka o o by kolejne moglo byc ze mna...
Weszlam na sale jak do swojego mieszkania... umylam wysuszone od szpitalnego mydla rece... a plyn do dezynfekowania piekl jak diabli...weszlam na sale..a inkubatora z moim dzieckiem nie bylo... Pielegniarka zmieniala posciel... Zamarlam....
Drzacym glosem pytam gdzie moja Sloninka(bo tak nazywaly ja pielegnierki) a ona z usmiechem pokazuje na wozek i mowi -a tam w lozeczku... pod pielucha... czekamy na mobilny inkubator... bedzie miala robione echo serduszka...na dole...
Ale jak to .... a jak ona tam pojedzie...
-w inkubatorze ..niech sie Pani nie martwi..bedzie dobrze...
Takie niespodzianki potrafia wywrocic caly dzien.. bo jak to moja mala.. pojedzie co prawda pietro nizej ,ale w miejsce gdzie jest tlum ludzi....a jak ktos bedzie chory....??? Wlaczyl mi sie tryb pt.matka obronczyni... bylam przerazona.!
I tak sie stalo... w kosmicznym inkubatorze wygladajacym jak z komiksu moja Mala Kilogramowa Dziewczynka zjechala pietro nizej... W jednej chwili polowa ludzi z Izby przyjec patrzyla na nia jak na jakies zjawisko..a na mnie jak na wariatke ktora placze bez powodu....
Przysiegam ze naprawde sie balam...bylam.swiadoma tego ze sama nie da rady oddychac...i chyba tego balam.sie najbardziej...
Badanie trwalooo i trwalooo ja chodzilam z miejsca na miejsce...
Wkoncu wyszli...
Pani Doktor mila...sympatyczna kobieta. Wyjasnila mi na spokojnie iz Bottal powinien sie domknac, ale tego nie zrobil... takze zaczynamy od podania lekow.. jesli nie pomoga to konieczny bedzie zabieg... i byc moze klopoty z oddychaniem sa spowodowane wlasnie tym przeciekiem...
Reakcja matki...placz...
Dlatego teraz juz wiem.ze kazda wczesniakowa mama powinna miec opieke psychologa... bo samemu naprawde ciezko jest to wszystko ulozyc.. oswoic sie i jeszcze miec nadzieje ze bedzie dobrze... i wiare ze to cale zlo nie pozostawi po sobie sladu...
Na mysl o malej lzy same mi plynely... ale coz nie ma wyjscia...zgode na podanie lekow podpisalam..zostalo nam tylko czekanie i nadzieja ze za chwile nic nowego nie da o sobie znac...
Pierwsza dawka leku nie przyniosla znacznej poprawy.. przy drugiej okazalo sie ze lek ktory podali skonczyl sie...a apteka szpitalna nie ma go na stanie... i brak mozliwosci zamowienia... wiec od poczatku zaczynalismy tylko lekiem o innej nazwie...😕takze zamiast 3 dawek Tosia dostala 4 ....
Po 2 tygodniach od podania ostatniej dawki leku kontrola...
I znowu to czekanie....jedyne pocieszenie to fakt ze wylewy nie weszly w III stopien na II zatrzymaly sie...i zaczely zmieniac w torbielki... nadnercza mniejsze ... mala wcinala juz 3ml...😊cyckowego mleka..A ja jako prawie matka wariatka potrafilam wstawac o 2 w nocy tylko po to zeby pojechac do szpitala odciagnac malej mleko...
Czulam sie potrzebna jej...i zaczynalam marzyc o chwili kiedy sama bedzie doila cyca☺
Szczescie w nieszczesciu ze przez ponad miesiac Tosia lezala sama samiutenka na calym oddziale... kazdy lekarz przychodzacy na konsultacje mogl ja na spokojnie powoli ogladac... Przyszedl tez czas na kolejna diagnoze... otwarty przewod Bottala...ale diagnoza nie zapadla ot tak szybciutenko...byla kolejna trauma dla mnie..
Na oddzial wchodzilam przez Izbe przyjec tam zawsze witalam sie z pielegniarka...pozniej schodami na pierwsze pietro obok traktu porodowego...tam na momen zawsze zatrzymywalam sie.. zerkajac na szyld z nazwa oddzialu... i data otwarcia... 19.10.2010:( to dzien urodzin mojej drugiej coreczki Zosi... a zarazem dzien jej smierci...ten sam szpital ten sam budynek... tutaj skonczylo sie zycie mojego dziecka i trwala walka o o by kolejne moglo byc ze mna...
Weszlam na sale jak do swojego mieszkania... umylam wysuszone od szpitalnego mydla rece... a plyn do dezynfekowania piekl jak diabli...weszlam na sale..a inkubatora z moim dzieckiem nie bylo... Pielegniarka zmieniala posciel... Zamarlam....
Drzacym glosem pytam gdzie moja Sloninka(bo tak nazywaly ja pielegnierki) a ona z usmiechem pokazuje na wozek i mowi -a tam w lozeczku... pod pielucha... czekamy na mobilny inkubator... bedzie miala robione echo serduszka...na dole...
Ale jak to .... a jak ona tam pojedzie...
-w inkubatorze ..niech sie Pani nie martwi..bedzie dobrze...
Takie niespodzianki potrafia wywrocic caly dzien.. bo jak to moja mala.. pojedzie co prawda pietro nizej ,ale w miejsce gdzie jest tlum ludzi....a jak ktos bedzie chory....??? Wlaczyl mi sie tryb pt.matka obronczyni... bylam przerazona.!
I tak sie stalo... w kosmicznym inkubatorze wygladajacym jak z komiksu moja Mala Kilogramowa Dziewczynka zjechala pietro nizej... W jednej chwili polowa ludzi z Izby przyjec patrzyla na nia jak na jakies zjawisko..a na mnie jak na wariatke ktora placze bez powodu....
Przysiegam ze naprawde sie balam...bylam.swiadoma tego ze sama nie da rady oddychac...i chyba tego balam.sie najbardziej...
Badanie trwalooo i trwalooo ja chodzilam z miejsca na miejsce...
Wkoncu wyszli...
Pani Doktor mila...sympatyczna kobieta. Wyjasnila mi na spokojnie iz Bottal powinien sie domknac, ale tego nie zrobil... takze zaczynamy od podania lekow.. jesli nie pomoga to konieczny bedzie zabieg... i byc moze klopoty z oddychaniem sa spowodowane wlasnie tym przeciekiem...
Reakcja matki...placz...
Dlatego teraz juz wiem.ze kazda wczesniakowa mama powinna miec opieke psychologa... bo samemu naprawde ciezko jest to wszystko ulozyc.. oswoic sie i jeszcze miec nadzieje ze bedzie dobrze... i wiare ze to cale zlo nie pozostawi po sobie sladu...
Na mysl o malej lzy same mi plynely... ale coz nie ma wyjscia...zgode na podanie lekow podpisalam..zostalo nam tylko czekanie i nadzieja ze za chwile nic nowego nie da o sobie znac...
Pierwsza dawka leku nie przyniosla znacznej poprawy.. przy drugiej okazalo sie ze lek ktory podali skonczyl sie...a apteka szpitalna nie ma go na stanie... i brak mozliwosci zamowienia... wiec od poczatku zaczynalismy tylko lekiem o innej nazwie...😕takze zamiast 3 dawek Tosia dostala 4 ....
Po 2 tygodniach od podania ostatniej dawki leku kontrola...
I znowu to czekanie....jedyne pocieszenie to fakt ze wylewy nie weszly w III stopien na II zatrzymaly sie...i zaczely zmieniac w torbielki... nadnercza mniejsze ... mala wcinala juz 3ml...😊cyckowego mleka..A ja jako prawie matka wariatka potrafilam wstawac o 2 w nocy tylko po to zeby pojechac do szpitala odciagnac malej mleko...
Czulam sie potrzebna jej...i zaczynalam marzyc o chwili kiedy sama bedzie doila cyca☺
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz