Zobacz

sobota, 13 czerwca 2015

Epidemia

a sytuacja... ale to co dzialo sie w naszym zwiazku niestety ciagnelo mnie w dol...
Nie potrafilam sie dogadac z ojcem Antosi... cala zlosc i wine za to ze urodzila sie wczesniej zwalalam na niego... moze i slusznie bo niestety aniolem nie jest... I chyba jak wiekszosc facetow mial zupelnie inne podejscie do tego co sie dzialo... takie zimne obojetne... Doprowadzalo mnie to do szalu...
I fakt ze sporadycznie jezdzilismy do szpitala razem... kurcze... czulam sie okropnie...jak jakis dziwolong ktory nie dosc ze ma wczesniaka to z mezem nie moze sie dogadac...
Mala zdrowiala z dnia na dzien... i to byla moja sila napedowa...
Zaczelam szykowac powoli mieszkanie na jej przybycie... z bolacym ledwo co zabliznionym szwem mylam okna i zmienialam posciel...pastowalam podlogi i czyscilam kazdy kacik... a w glowie ukladalam sobie plan dzialania... i jak to bedzie jak bedziemy razem.
Z ciekawoscia patrzylam na spacerujace matki podgladalam ich pociechy w wozkach... to uczucie takiej pozytywnej zazdrosci czuje chyba kazda mama😉
Niestety gazometria nie wychodzila najlepiej... koniecznosc ponownej transfuzji wisiala nad nami... przyjelam to bez obaw..bez placzu tak jak za pierwszym razem... Malenka wspaniale zaczela doic smoczek wyprodukowany przez pania pielegniarke z rekawiczki wypchanej wacikiem... taka samorobka byla najlepsza bo te sklepowe byly ogromniaste...i zakrywaly jej polowe buziaka... Nareszcie moglam ja ubrac... najmniejszy bodziak byl tak duzy, ze mala wychodzila z niego gora..😕 ale co tam... wygladala slodko:)
Lekarka zapowiedziala zmiane inkubatora...na lozeczko...
Cala sie trzeslam ,ale cierpliwie czekalam.. bo to kolejny krok w przod..😉😉😉

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz