No i stalo sie... tesknota i niemoc wziely gore... Leki nie dzialaja stan ciezki...Rozpacz w srodku mnie zaczela mnie dobijac...
Bo jak to ja!!!???ja matka nie moge pomoc wlasnemu dziecku.... Przeciez musi byc jaki sposob...Do gabinetu chodzilam czasami trzy razy dziennie zeby pytac o stan Tosi i slyszalam
-Stan ciężki... zapalenie pluc ,bezdechy,brak czynnosci fizjologicznych. ..jesli to sie nie zmieni bedzie wlew...
Zdebialam i myslalam ze juz nic gorszego stac sie nie moze... Jak to wlew co to jest wlew??? Po co to... Mala nikla... widzialam ze nie ma sily na nic wczesniej ruszala racza albo nozka... teraz lezala jak lalka..bezwladna.... a moje serce powoli pekalo.... nie chcialo mi sie z nikim rozmawiac opowiadac o tym co sie dzieje.. nie mialam ochoty na nic..
Nie pamietalam jak wyglada normalny dzien...
Z zazdroscia patrzylam na dzieciaki lezace obok... Na Tymka ktory urodzil sie prawie w terminie , ale mial klopot z oddychaniem... drugi Tymek hipotrofik ... i 5 kilogramowy chlopczyk ktorego imienia nie pamietam... ale kazde z tych dzieci bylo tulone przez swoja mame... kazda z mam mogla karmic przewijac swoje pociechy...a ja ....ja moglam stac i patrzec.... dlatego jak tylko ktoras z nich pojawiala sie na sali odwracalam krzeslo tylem ,zeby nie patrzec... albo szukalam nowych wiadomosci w internecie rozszyfrowujac napisy z urzadzenia do ktorego byla podlaczona moja mala...
Zero rozmowy... bo co ...przeciez nikt nie zrozumie tego przez co przechodze ja...
W mojej glowie zupelnie zmienil sie obraz dziecka.. patrzac na opakowanie pieluch w rozm "0 "widzialam slicznego bobasa... chusteczki...tam tez rozowa dzidzia w czapce na glowie...A na moja Krolewne nawet najmniejsza pielucha byla ogromna....odwijana trzy razy ,albo podcinana jako tako sie trzymala...albo poprostu podkladana bez zapiecia bo tak bylo najwygodniej... zal sciskal mnie od srodka... o jakimkolwiek ubranku nie bylo mowy ...bo miliony kabelkow nie pozwalaly na ubranie jej...😕
Sala pustoszala... jako pierwszy wyszedl Tymek chudzielec... pozniej grubasek o wadze Pudziana no i Tymcio S... zostalysmy same... tylko Tosia i ja...na calym oddziale....
Polozne wspaniale kobiety, zasypywane prezencikami od mojego meza byly niczym chodzace anioly... na kazde pytanie milo odpowiadaly ,podpowiadaly do kogo isc i o co pytac... zdawaly relacje jak minela noc...bo mialy ja tylko jedna ,wiec wszystko bylo robione na tip top...
Stan Tosi wydawal sie byc stabilny.. az do tej felernej nocy...
Wychodzac po godz.22 jak zawsze pozegnalam sie z mala... bylam spokojna bo caly dzien nic zlego sie nie dzialo...
W nocy jak nigdy dostalam sygnal od mleczarni ze czas karmienia (u mnie odciagania... bo nie mial kto doic😕) zdziwilam sie... bo nigdy wczesniej sygnalu nie mialam...(mam na mysli ten skurcz...)Rano dzien jak codzien, wyprawilismy dzieciaki do przedszkola i szkoly ja do szpitala a Tomek na dosypianie... wchodzac na oddzial czulam ze cos jest nie tak....Polozna otepialym glosem poprosila zeby poszla do pani doktor... zanim wejde do malej.
Wiec poszlam...i uslyszalam...
Stan Tosi w nocy sie pogorszyl...antybiotyki dzialaja ,ale byl dosc dlugi bezdech...byla reanimowana... nie oddycha sama ...
Zaczelam wyc!!!!Prawie kazda wizyta w gabinecie lekarskim konczyla sie placzem ,ale slyszac te slowa odeszly mi sily i checi do wszystkiego ...nie widzialam juz szansy...
Szlam zaplakana do malej... po drodze piszac kilka wiadomosci do Tomka... mialam do niego zal... moze najwiekszy... bo nie potrafil byc ze mna wtedy kiedy byl mi najbardziej potrzebny...Ciagle spieralismy sie o cos.. Mial pretensje do mnie ,ze on zajmuje sie dziecmi, a ja wiecznie siedze w szpitalu...Ja zloscilam sie na niego , ze ma sile i checi na spotkania z kolegami zamiast byc ze mna... tak wlasnie nasze zycie zaczynalo powoli sie walic...
Mowia, ze bycie rodzicem wczesniaka to wielka proba sil...nie tylko dla matki ,ale dla calej rodziny...ogromna lekcja pokory i wytrwalosci....Nasza wlasnie sie zaczela....
Bo jak to ja!!!???ja matka nie moge pomoc wlasnemu dziecku.... Przeciez musi byc jaki sposob...Do gabinetu chodzilam czasami trzy razy dziennie zeby pytac o stan Tosi i slyszalam
-Stan ciężki... zapalenie pluc ,bezdechy,brak czynnosci fizjologicznych. ..jesli to sie nie zmieni bedzie wlew...
Zdebialam i myslalam ze juz nic gorszego stac sie nie moze... Jak to wlew co to jest wlew??? Po co to... Mala nikla... widzialam ze nie ma sily na nic wczesniej ruszala racza albo nozka... teraz lezala jak lalka..bezwladna.... a moje serce powoli pekalo.... nie chcialo mi sie z nikim rozmawiac opowiadac o tym co sie dzieje.. nie mialam ochoty na nic..
Nie pamietalam jak wyglada normalny dzien...
Z zazdroscia patrzylam na dzieciaki lezace obok... Na Tymka ktory urodzil sie prawie w terminie , ale mial klopot z oddychaniem... drugi Tymek hipotrofik ... i 5 kilogramowy chlopczyk ktorego imienia nie pamietam... ale kazde z tych dzieci bylo tulone przez swoja mame... kazda z mam mogla karmic przewijac swoje pociechy...a ja ....ja moglam stac i patrzec.... dlatego jak tylko ktoras z nich pojawiala sie na sali odwracalam krzeslo tylem ,zeby nie patrzec... albo szukalam nowych wiadomosci w internecie rozszyfrowujac napisy z urzadzenia do ktorego byla podlaczona moja mala...
Zero rozmowy... bo co ...przeciez nikt nie zrozumie tego przez co przechodze ja...
W mojej glowie zupelnie zmienil sie obraz dziecka.. patrzac na opakowanie pieluch w rozm "0 "widzialam slicznego bobasa... chusteczki...tam tez rozowa dzidzia w czapce na glowie...A na moja Krolewne nawet najmniejsza pielucha byla ogromna....odwijana trzy razy ,albo podcinana jako tako sie trzymala...albo poprostu podkladana bez zapiecia bo tak bylo najwygodniej... zal sciskal mnie od srodka... o jakimkolwiek ubranku nie bylo mowy ...bo miliony kabelkow nie pozwalaly na ubranie jej...😕
Sala pustoszala... jako pierwszy wyszedl Tymek chudzielec... pozniej grubasek o wadze Pudziana no i Tymcio S... zostalysmy same... tylko Tosia i ja...na calym oddziale....
Polozne wspaniale kobiety, zasypywane prezencikami od mojego meza byly niczym chodzace anioly... na kazde pytanie milo odpowiadaly ,podpowiadaly do kogo isc i o co pytac... zdawaly relacje jak minela noc...bo mialy ja tylko jedna ,wiec wszystko bylo robione na tip top...
Stan Tosi wydawal sie byc stabilny.. az do tej felernej nocy...
Wychodzac po godz.22 jak zawsze pozegnalam sie z mala... bylam spokojna bo caly dzien nic zlego sie nie dzialo...
W nocy jak nigdy dostalam sygnal od mleczarni ze czas karmienia (u mnie odciagania... bo nie mial kto doic😕) zdziwilam sie... bo nigdy wczesniej sygnalu nie mialam...(mam na mysli ten skurcz...)Rano dzien jak codzien, wyprawilismy dzieciaki do przedszkola i szkoly ja do szpitala a Tomek na dosypianie... wchodzac na oddzial czulam ze cos jest nie tak....Polozna otepialym glosem poprosila zeby poszla do pani doktor... zanim wejde do malej.
Wiec poszlam...i uslyszalam...
Stan Tosi w nocy sie pogorszyl...antybiotyki dzialaja ,ale byl dosc dlugi bezdech...byla reanimowana... nie oddycha sama ...
Zaczelam wyc!!!!Prawie kazda wizyta w gabinecie lekarskim konczyla sie placzem ,ale slyszac te slowa odeszly mi sily i checi do wszystkiego ...nie widzialam juz szansy...
Szlam zaplakana do malej... po drodze piszac kilka wiadomosci do Tomka... mialam do niego zal... moze najwiekszy... bo nie potrafil byc ze mna wtedy kiedy byl mi najbardziej potrzebny...Ciagle spieralismy sie o cos.. Mial pretensje do mnie ,ze on zajmuje sie dziecmi, a ja wiecznie siedze w szpitalu...Ja zloscilam sie na niego , ze ma sile i checi na spotkania z kolegami zamiast byc ze mna... tak wlasnie nasze zycie zaczynalo powoli sie walic...
Mowia, ze bycie rodzicem wczesniaka to wielka proba sil...nie tylko dla matki ,ale dla calej rodziny...ogromna lekcja pokory i wytrwalosci....Nasza wlasnie sie zaczela....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz