Niezastąpiony fejsik przypomniał mi ,że właśnie dzisiaj mija dokładnie dwa lata jak umieściłam w jednym z albumów to zdjęcie...
I nic by w tym dziwnego nie było... bo zdjęcie jak zdjęcie...ale ja mam zupełnie inne wspomnienia związane z tym zdjęciem...
Zostało zrobione tuz po godz.23...wróciłam ze szpitala.. Jak zwykle po drodze zryczałam się...bo coraz ciężej przychodziło mi wychodzenie z oddziału...i nie dlatego ,że mnie coś bolało tylko straszliwie bałam się,że jak wrócę rano to może już nie być Antośki...:(
Byłam zła na samą siebie,na tę niemoc....
Dzisiaj wiem ,że my rodzice niewiele możemy zrobić... i chociaż rozum mówi ,że prócz czekania nie można nic to i tak gdzieś w duchu każdy myśli podobnie...a może jakaś prywatna konsultacja,albo jakiś inny lekarz...może on bardziej się zna.
W najgorszym momencie naszego pobytu w szpitalu,po kolejnej reanimacji Tosi i po podaniu jej krwi wpadłam na pomysł iż zabiorę ją do Warszawy...Tam lepiej się znają , większy szpital, znany....
Pomysł szybko wybił mi z głowy mój ginekolog...
spotkałam go pod drzwiami oddziału wcześniaków ,właśnie wychodził z odwiedzin od Tosi...a ja wchodziłam.
Powiedziałam mu jaki mam plan...a on ze stoickim spokojem zapytał mnie
-czy chcę pani po raz kolejny przez najbliższe lata płakać.... ???
Ona nie dojedzie do tej Warszawy!!!I nie doleci... Tutaj ma bardzo dobrą opiekę ,a ja pomogę ile tylko będę mógł...!!!!
potrzeba czasu i cierpliwości....
Chyba nic nie działa tak na mnie jak wspomnienie o Zosi....
Nigdy wcześniej nie o nikogo nie walczyłam tak jak o nią... dużo czasu zajęło mi pogodzenie się z faktem ,że jej nie ma....A myśl ,że mogę stracić też Antosię...
Do 20 tc odliczałam każdy dzień...Bałam się tego co będzie i jak będzie.I jak doczekałam już do 20 tygodnia to moja radość była przeeeeogromna... miałam w głowie tylko jedno! Byle do 23tc. A jak będzie 23 tygodnie to bedą ją ratować... mamy szanse na życie.
I dotrwałam z pomocą lekarzy i dziewczyn ze szpitalnej sali do 27tc!!!
nie raz płakałam, nie raz miałam dość i chciałam uciec z tego szpitala....chociaż mistrzem ucieczek była Justyna O.która co piątek pakowała swoją walizkę i była gotowa wyjść do domu...:)
A jedynym sposobem na zatrzymanie jej w szpitalu było usg...:) Nikt nie działał na nią tak jak widok małego mieszkańca jej brzucha... dla niego męczyła się całą ciąże na szpitalnym łóżku które były mega niewygodne..
Nie mogłam pozwolić na to ,żeby przez moją decyzję coś stało się Tosi.
I tak właśnie została w szpitalu przy Al. Kraśnickiej 100...
A ja ,każdego dnia drżałam na myśl o tym , że cos może sie nie udać...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz