Cuda są hehe:)
Kiedy Tosia weszła w fazę ubierania w szpitalu przynosiłam jej ubranka... chyba jak większość mam ...Każde podpisywałam, ponieważ bardzo często ubranka lądowały w szpitalnym koszu z flanelowymi pieluchami gotowe do oddania pralni...
Pralnia nie była taka zwyczajna...Bo znajdowała się w Kielcach...
Pielęgniarki starały się pilnować ubranek...ale wiadomo jak to jest,jedna pamięta inna nie....i w taki właśnie sposób straciliśmy kilka kaftaników i body,które z pralni niestety nie wróciły...
Nie rozpaczałam z tego powodu...:)
Kilka dni temu napisała do mnie dziewczyna z Kielc i oświadczyła,że ma naszego bodzika:) w rozm 44:):):)
Bodziak z podpisaną metka dotarł do nas:)
Aż się poryczałam....
Nie codziennie dostaje takie prezenty...a bodziaka Antośce kupiła Nasza niezastąpiona ciotka Justyna O.:)
Miło ,miło... bardzo miło:):):):)
Bardzo dziękujemy za kawałek naszych wspomnień:)
P.S -Jaka ona była mała..... !!!pamiętam ,że to był najmniejszy bodziak a ona się w nim topiła...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz